wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 18.

     Wstałam o siódmej, tak jak ustawiłam budzik. Obudziłam Alka buziakiem w policzek i poszłam się ubrać. Jako że czekała mnie jazda samochodem ubrałam szare dresy, szarą bluzę i trampki na koturnie. Jak już wspominałam- nie lubię płaskich butów. Poczułam wibracje w kieszeni dresów i odebrałam połączenie od Heleny Możdżonek, pseudonimem Helcia, Melcia i Hels. Dla mnie jest to Helcia i Helenka.
-Słucham cię skarbie- uśmiechnęłam się, wstawiając wodę na kawę.
-Mam dla ciebie pewną informację- pewnie zagryzła teraz dolną wargę.
-Taak?- spytałam zasypując kawę do kubka.
-Michał jedzie z nami- powiedziała.
-Ale jak to? Łasko?- spytałam zszokowana.
-No taak. Chyba nie jesteś zła, nie?
-Nie, ale też mam dla ciebie info...- zaśmiałam się, patrząc na Alka, który zaspany wyszedł z łazienki.- Alek z nami jedzie- uśmiechnęłam się.-Alek, co ty odwalasz? To moja kawa!- jęknęłam i usłyszałam śmiech Helci.- A ty się ino nie śmiej. Za pół godziny widzę cię u mnie z Łasko. Muszę sobie zrobić nową kawę- spojrzałam na Alka z wyrzutem.
      Pożegnałam się z Heleną i zrobiłam sobie drugą kawę. Włączyłam radio i zaczęłam robić jajecznicę, wesoło podśpiewując piosenki, które leciały z kędzierzyńskiego radia. Alek się ze mnie śmiał. Piętnaście minut później weszła roześmiana Helena z Michałem za rękę do kuchni. Alek miał szczęścia, pięć minut wcześniej się ubrał. Ja zdążyłam się umalować. Michał stanął jak wryty, a ja spojrzałam na niego pytająco.
-Na co się tak patrzysz i co się stało?- spytałam.
-Masz takie same zasłonki jak ja!- powiedział, a ja z Heleną się roześmiałam.- Gdzie kupiłaś?- spytał.
-Nie pamiętam... Na jakimś bazarze świątecznym chyba- podrapałam się po głowie.
       Poprawiłam włosy i ubrałam kurtkę. Alek zrobił tak samo, a ja narzuciłam sobie szalik i wzięłam do ręki walizkę wraz z czapką. Alek wziął też swoją walizkę, którą wieczorem przyniósł mu Marcin. We czwórkę zeszliśmy na parking, gdzie po zapakowaniu swoich bagaży do auta, weszliśmy do niego. Usiadłam za kierownicą, a na miejsce pasażera wepchnęła się Helena. Chłopacy stwierdzili, że "szlachta siada z tyłu". Zaśmiałyśmy się z Heleną.
       Moja przyjaciółka wyciągnęła jakąś płytę, najprawdopodobniej ACDC. Wyjechaliśmy z osiedla i usłyszałam pierwszą piosenkę zespołu rockowego. Uśmiechnęłam się pod nosem.
       Po blisko czterech godzinach jazdy, ponieważ były rozkopy, a my jechaliśmy okrężną drogą. Zakwaterowaliśmy się w dwóch pokojach dwuosobowych. Okazało się, że grupa Słoweńców mieszka w tym samym hotelu co my, ba! Na tym samym piętrze, a pokój obok mnie i Alka ma sam PETER PREVC. A jak się tego dowiedziałam? Pomyliłam pokoje. Zamiast pójść w drugą stronę do Heleny, poszłam w tą stronę, a nie inną. Zapukałam i czekałam, aż ktoś mi otworzy. Po kilku sekundach otworzył mi- roztargany i z zaspanymi oczami.
-Ojej, przepraszam- szepnęłam.- Pomyliłam pokoje- chciałam odejść, ale mnie powstrzymał.
-Poczekaj- uśmiechnął się.- W którym pokoju mieszkasz, żebym też nie pomylił pokoju?- uśmiechnął się.
-Osiemdziesiąt jeden, moja przyjaciółka w osiemdziesiąt dwa. Jeszcze raz przepraszam- uśmiechnęłam się i wbiegłam do pokoju Heleny.- Melcia! Wiesz kogo ja widziałam i z kim gadałam!?- zaczęłam piszczeć jak jakaś ułomna.
-Co? Nie mów na mnie Melcia, jestem dla ciebie Helcia- uśmiechnęła się.- No mów kogo- zachęciła.
-Petera Prevca- wysyczałam i uśmiechnęłam się.
-Masz Alka, pamiętaj- pogroziła mi palcem.
-No wiem. Ale mogłam sobie załatwić autograf- oparłam się o ścianę.
-No właśnie, mogłam nam czterem autografy załatwić!
     Po chwili wyszłam z pokoju i weszłam do pokoju mojego i Alka. Alek siedział na łóżku i rozglądał się po pokoju. Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam okrakiem na jego kolanach. Spojrzałam mu w jego czekoladowe tęczówki i zatonęłam w ich spojrzeniu. Dopiero delikatny całus przypomniał mi o tym, że siedzę u Alka na kolanach okrakiem. Ile ta chwila trwała, to ja nie wiem.
-Ile tak siedzę?- spytałam, bo poczułam zdrętwienie w udach.
-A gdzieś godzinkę- uśmiechnął się Alek. -A może by tak coś od ciebie w celu przeproszenia? Bo mnie tylko nogi przez ciebie bolą- uśmiechnął się chytrze.
-Czy ty sądzisz, że jestem gruba?- spytałam, zakładając ramiona na klatkę piersiową.
-Nie, nie powiedziałem tego- zaczął się bronić.
-Ale pomyślałeś!- powiedziałam i wstałam z niego.- Przeprosin nie będzie- wytknęłam mu język.
-Weruuniaa, proszę cię...- szepnął, gdy weszłam do łazienki.- Przyniosę ci coś i masz to ubrać, wtedy ja ciebie też przeproszę, że nawet nie pomyślałem o tym, że jesteś gruba- powiedział Alek.
-POWIEDZIAŁEŚ, że jestem GRUBA!- krzyknęłam na niego.
     Po chwili przyniósł mi do łazienki strój Mikołajki. Warknęłam na niego i szybko się przebrałam. Zawołałam go, a on szybko mnie znalazł. Zakluczył łazienkę i uśmiechnął się na mój widok. Po chwili wpił się w moje usta, wtykając dłoń w moje czarne włosy. Ja objęłam go i całując się, pozbywaliśmy się ubrań. To, co działo się w łazience było niesamowite- jego delikatność i namiętność w jednym...

---------------
Także ten... Werka i Alek się kochali, jakby ktoś nie ogarnął :D 
Wiem, że krótki rozdział, ale chciałam go napisać, żeby nie było, że nie dodam przed dziesiątym. Bo raczej nie chcecie czytać rozdziału obiecanego na piątek dopiero na kolejny, kolejny piątek, co? 
Następny kiedy? Nie wiem, nie jestem pewna... Postaram się na następny tydzień, ale nic nie obiecuję, bo szpital i WITAJ GDAŃSK :D 
Do następnego ;) 

sobota, 4 kwietnia 2015

ŻYCZENIA

No to życzę Wam z okazji Wielkanocy:
-bogatego "zajca", 
-dobrego baranka, 
-dobrej pogody, 
-jeśli u kogoś jest śnieg to zajączka ze śniegu, 
-no i mokrego Dyngusa :) 
Całuję i pozdrawiam. 

Rozdział prawdopodobnie pojawi się przed dziesiątym. 

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 17.

      Nim się obejrzałam, latałam po domu w poszukiwaniu złotych szpilek. W ostateczności znalazłam je na balkonie. Ubrałam je i usiadłam w salonie. Zaczęłam podsumowywać cały swój rok w punktach, wydarzeniach... Zaczęłam żyć dopiero od studiów... Zaczęłam sobie wszystko przypominać. Najmilej wspominam właśnie lot z Alkiem do Serbii. Nie lubię latać, ale z nim to czysta przyjemność- szczególnie, gdy się mieliśmy całować. Piszę z Alkiem codziennie, rozmawiam z nim na Skype, przez telefon. Łączy nas relacja przyjacielska i na nic więcej się nie szykuje.
     Chociaż....
      Nie, nic się nie szykuje. Wstałam, poprawiłam usta czerwoną pomadką. Sprawdziłam godzinę- dziewiętnasta trzydzieści. Narzuciłam kurtkę, czapkę i poszłam do kuchni. Chwyciłam dwie butelki- jedną wódki, drugą czerwonego wina. Sprawdziłam stan moich włosów i całe mieszkanie. Wyszłam i zadzwoniłam do Heleny, że wyszłam i będę czekać pod ich blokiem. Zaszłam tam i chwilę poczekałam. Po piętnastu minutach zeszli.
-Cholera, wiedziałam, że czegoś zapomniałam!- jęknęłam, gdy zobaczyłam, że trzymają w dłoniach fajerwerki.
-To ja podbiegnę, kawałek to jest, a wy idźcie... I tak muszę coś kupić.- spojrzał na mój pakunek i pobiegł po fajerwerki.
      Weszłyśmy do mieszkania Pawełka i zostałyśmy powitane buziakami i przytulasami. Dałam Ani trunki i podeszłam do Dicka. Ten był jakiś dziwny.
-Hej Dick.- ucałowałam go w policzek, tym samym zostawiając na jego policzku czerwoną szminkę.
-Cześć Werka- uśmiechnął się wymuszenie.
-Co jest? Mów- nakazałam.
-Nic, po prostu nic...- westchnął.
-Przecież widzę, że coś ci jest, Dick. Przyjaciółki, a nawet pani psycholog klubu nie oszukasz- spojrzałam na niego.
-Przyjaciółki. Tylko przyjaciółki.- westchnął. -Wera, ja cię kocham.- powiedział, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co mówisz.
-Nie wierzę w to, co mówisz. Dick, też cię kocham, ale jako brata. Nie złość się.- wyszeptałam.
-Dobrze, rozumiem... Tylko wiesz... Nie chcę się wpieprzać. Mam się usunąć z twojego życia?
-Nie, w zupełności nie. Nie przeżyłabym bez mojego brata, Dick.- chwyciłam jego dłonie.- Rozumiem cię, też przez jakiś czas myślałam, że cię kocham, ale to minęło, bo kocham cię tylko jak brata. Znajdziesz sobie kogoś szybko na moje miejsce, zobaczysz.- uśmiechnęłam się.- Dobrze, że mi to mówisz, chociaż nie będzie gdybać albo się tym zadręczać. Dick, dziękuję.- uśmiechnęłam się znowu.
-Werka, dziękuję ci, że jesteś- przyznał i się do mnie przytulił.
       Chwilę staliśmy tak objęci, gdy przyszła ucha-chana Helena i powiedziała, że Łasko przyszedł. Nakazałam jej, że ma się z nim bawić i być szczęśliwą. Po chwili przyszedł do mnie Marcin i kazał mi iść do przedpokoju. Przeprosiłam Dicka i poszłam na przedpokój.
-Alek!- powiedziałam roześmiana i wtuliłam się w Serba.
-Wera!- uśmiechnął się do mnie i oddał uścisk.
-Co ty tu robisz?- spytałam, zadzierając głowę.
-Oddycham.- zaśmiał się.- Przyszedłem, bo się stęskniłem- uśmiechnął się i ucałował mnie w czoło. Odwróciłam się i zobaczyłam Dicka.
-Dick, chodź.- uśmiechnęłam się.- Znacie się?
-Nie.- przyznał Dick.- Dick Kooy, przyjaciel, ale jednocześnie brat tej o to panny.- wskazał na mnie, a ja się uśmiechnęłam.
-Aleksandar Atanasijević, przyjaciel tej panny- wskazał znowu na mnie, a ja się też uśmiechnęłam.
-Ej, trójkącik, koniec gderania, na wódkę już.- zaśmiała się Ania i weszła do salonu.
        Z uśmiechem podążyliśmy za nią. Ania porozdawała każdemu kieliszek, a Pawełek wzniósł toast za zabawę. Każdy przechylił kieliszek, a ja poczułam wódkę Żubrówkę. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęliśmy zabawę. Każdy tańczył z każdym, ale do wolnego potrzebni byli partnerzy. Chciałam usiąść, ale podbiegł do mnie Dick z Alkiem. Wybierz- przyjaciel a jakby miłość. Wybrałam przyjaciela. Uśmiechnęłam się przepraszająco w stronę Alka i poszłam na parkiet. Jednak po jednym tańcu wolnym, poleciała druga wolna piosenka i "odbijany". Zaśmiałam się do Alka.
-Sam tak to ustawiłeś?- spytałam.
-Taa, a co?- zaśmiał się, a ja westchnęłam.
          Przetańczyliśmy całą piosenkę i ktoś krzyknął, że za pięć minut północ. Szybko się ubraliśmy, a ja pomogłam Ani wziąć kieliszki i wino. Marcin z Pawłem Zagumnym wzięli fajerwerki i poszliśmy na dach bloku. Porozstawialiśmy fajerwerki i odeszliśmy na tyle, by nic się nie stało. Każdemu porozdawałam z Anią i Oliwią kieliszki do wina i porozlewaliśmy czerwoną ciecz. Stanęłam obok dwóch chłopaków- Alka i Dicka.
-Werka, chciałbym ci coś powiedzieć.- usłyszałam od Alka, a ja spojrzałam w górę.
-Słucham cię- zamrugałam z uśmiechem.
-DZIESIĘĆ! DZIEWIĘĆ!- zaczęto odliczanie.
-Kocham cię- powiedział i spojrzał mi w oczy najgłębiej jak umiał.
-PIĘĆ! CZTERY!
-Alek, ja...
-TRZY! DWA!
-Ciebie też- szepnęłam.
-SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!- krzyknęliśmy, a potem poczułam wargi Serba na swoich.
      Uśmiechnęliśmy się do siebie, gdy odsunęliśmy się od siebie. Poszliśmy składać życzenia innym, trzymając się za ręce. Podeszliśmy do Pawełka Zatorskiego z Anią, którzy się uśmiechali do nas serdecznie. Złożyliśmy im życzenia i podeszliśmy do Heleny z Michałem Łasko. Uśmiechnęli się do nas i pierwsze co, to życzyli nam miłości. Roześmialiśmy się i po złożeniu im życzeń, ruszyliśmy do małżeństwa Zagumnych. To samo. Na końcu poszliśmy wspólnie do Dicka i Marcina. Życzyłam im, by urośli i miłości, szczęścia i w ogóle. Życzyli nam to samo. Gdy już wszyscy poskładali sobie życzenia zeszliśmy do mieszkania. Zabawa trwała w najlepsze, ale co piękne, kiedyś się kończy, tak?
     Wróciliśmy do mojego mieszkania- tak, wróciliśmy, bo szedł ze mną Alek, do mieszkania około czwartej nad ranem. Od razu padliśmy na łóżko i jak spaliśmy, tak spaliśmy do czternastej. Zrobiłam jakiś obiad na szybko i leżeliśmy z Alkiem na kanapie do osiemnastej, rozmawiając, całując się i przytulając. Przed osiemnastą trzydzieści wyszliśmy na jakiś spacer. Spacerowaliśmy, trzymając się za rękę.  Nagle w pewnym momencie Alek się zatrzymał przy jakimś słupie.
-Pamiętasz?- spytał.
-Ale co?- nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Tutaj uderzyłaś w znak i stwierdziłaś, że lecisz na wysokich- zaśmiał się.
-No, to ja wiem- uśmiechnęłam się i szliśmy dalej.
     Przeszliśmy cały Kędzierzyn i wróciliśmy do mieszkania. Jutro jadę z Heleną do Zakopanego, więc zaczęłam się pakować. Alek spojrzał się na mnie dziwnie, a ja mu to wyjaśniłam. Stwierdził, że jedzie z nami, a ja się zaśmiałam. Po godzinnym spacerku wokół mieszkania byłam spakowana i ruszyłam pod prysznic.
__________
Jest bo jest i krótki. Wiem, zbesztajcie mnie za to. :P :P Nie wiem kiedy następny. Postaram się jeszcze przed wyjazdem do szpitala (10.04). Dziękuję za komentarze Marcyśki. Do następnego :) 

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 16.

   Wróciłam z Dickiem do Polski nazajutrz. Oczywiście zostaliśmy wyściskani i dostaliśmy na podróż i do Polski łącznie trzy kilo jedzenia i pół blaszki karpatki. Siedziałam obrażona w samochodzie, bo sądziłam, że nie wpuszczą nas na pokład samolotu z tym jedzeniem.
-Hej, pani obrażalska, uśmiech proszę.- próbował mnie zaczepić Dick.- Znowu się obrażasz o głupie jedzenie?- zaśmiał się.
-Wiesz ile ono waży? Trzy kilo! Rozumiesz? Aż trzy kilo! I ty je bierzesz jako swój bagaż podręczny, a i jeszcze ta karpatka.- warknęłam i nuciłam pod nosem moją ulubioną holenderską piosenkę świąteczną*.
-Ej no, maleńka...- zaśmiał się.- Karpatkę możesz sobie wziąć całą, ale kaczkę ja biorę.- zaśmiał się Dick.
-A se bierz wszystko jak leci.- fuknęłam i podkręciłam "głos" piosenki.
  Siedzieliśmy w ciszy i w samochodzie, i w lotnisku, i w samolocie. Jadąc z Warszawy do Kędzierzyna- Koźle, Dick zjechał moim samochodem na stację benzynową. Warto dodać, że mój samochód miał pełen bak benzyny, bo kilometr wcześniej tankowaliśmy. Siedzieliśmy w tym samochodzie słuchając już polskich piosenek.
-Dlaczego stoimy?- spytałam niecierpliwiąc się.
-Słuchaj, Wiki, dziękuję ci za to... Jesteśmy przyjaciółmi i chcę wiedzieć, co się u ciebie dzieje... Jak tam z Alkiem? Wróciłaś z tej Serbii taka ucha-chana...- zauważył.
-Po prostu się cieszyłam z podróży, bo się w stu procentach udała.- odpowiedziałam i wyszłam z samochodu.
-To dlaczego teraz jesteś zła?- wyszedł za mną.
-Nie jestem.- odpowiedziałam i ruszyłam w stronę drogi, by zabrać się na "stopa".
-Ej, co ty robisz?- podbiegł do mnie Dick.
-Wracam do domu.- odpowiedziałam.
-Mała, słuchaj, kocham cię jak siostrę i nie wyobrażam sobie, że będziesz tu stać i marznąć, a do Kędzierzyna mamy jeszcze sto kilometrów. Chodź do auta, wrócimy na spokojnie.- powiedział Dick i wziął mnie za rękę.
   Usiadłam obrażona z tyłu samochodu, a Dick się dziwnie na mnie spojrzał. Nakazał mi, że mam siedzieć obok niego, a ja mu odpowiedziałam, że nie jest małym dzieckiem, a drogę do domu zna. Także ja sobie spałam na tyle samochodu, a Dick słuchał muzyki i prowadził.
  Miałam sen... Taki o gladiatorach. Po jednej stronie- gladiator z bujną brąz fryzurą z lokami i wspaniałym uśmiechem, po drugiej zaś- gladiator o ślicznych oczach i wspaniałej budowie ciała. A pośrodku jakby ja, ale to nie byłam ja- kobieta o czarnych i krótkich włosach do ramion w sukni królowej Egiptu. Dałam jakiś znak i zaczęła się walka między tymi gladiatorami. Na końcu obaj zginęli, a ja byłam pogrążona w żałobie.
  Co ten sen miał znaczyć się pytam? Moje "rozterki miłosne"? Jakbym jeszcze je miała... Prychnęłam pod nosem i zwróciłam na siebie uwagę Holendra.
-O popatrz jakie masz poczucie czasu, akurat pod twoje mieszkanie zajechaliśmy.- uśmiechnął się do mnie serdecznie.
-Dzięki... Może wpadniesz na kawę?- spytałam i wyszłam z auta.
-Wiesz, że kawa z tobą to zawsze i wszędzie, ale dzisiaj muszę odmówić...- westchnął wychodząc z mojego samochodziku.- Jest dwudziesta druga, a jutro sobie Świder wymyślił trening o dziesiątej rano.- wykrzywił usta w jakiś grymas.
-Okej, znając życie będę musiała się na nim stawić. Na całe szczęście wykłady są odwołane i niedługo sesja.- westchnęłam.- Dobranoc i do zobaczenia jutro.- ucałowałam go w policzek.
   Wzięłam swoją walizkę, karpatkę, o której mówił Dick wcześniej i jakimś cudem weszłam po schodach i do mieszkania. Walizkę postawiłam w korytarzu, a karpatkę zaniosłam do kuchni. Wywietrzyłam z deka mieszkanie i spojrzałam do lodówki. No, Helenka się obsłużyła z Marciem, bo zostawili mi jednego gołąbka z karteczką: "Resztę wzięliśmy by się nie popsuło. Znając życie wrócisz 27, a 28 trening o dziesiątej :3 Całujemy! ~H&M" . Jednak mnie kochają. Zaśmiałam się pod nosem i podgrzałam sobie mojego ukochanego gołąbka. Zrobiłam sobie kakao i usiadłam na parapet.
    Moje życie nabiera kontrastu. Zanim pojawił się Serb wszystko było w porządku. Było. A teraz to Dick się czepia o niego, a nawet Helena coś myśli, że między nami coś jest, ba! Wszyscy tak myślą. Ostudzę wasze myśli, nic między nami nie ma. Uwielbiam ten stan, kiedy ciebie mam... Tylko kogo ja mam mieć? Mam Helenę, Dicka, Marcina, Pawełków... Kocham ich jak swoją rodzinę.
   Wypiłam kakao i poszłam się umyć. Odświeżona z umytymi włosami poszłam spać. Obudziłam się o dziewiątej trzydzieści. Przeklnęłam cały świat i wyskoczyłam z łóżka. Ubrałam się w dresy, bluzę i bokserkę. Włosy związałam w kitkę. Tak dziwnie mi było w tym zestawieniu włosów. Szybko je rozpuściłam i stwierdziłam, że związane włosy to nie moja bajka. Zrobiłam szybki makijaż i nałożyłam trampki na koturnie. Możecie się śmiać, ja nie umiem chodzić w płaskich butach, muszę mieć "podwyższenie". Chwyciłam torebkę i zapomniałam o śniadaniu. Ukroiłam sobie kawałek karpatki. I mogłam lecieć. Podbiegłam na halę i sprawdziłam godzinę. Równo dziesiąta. I teraz powiedźcie nam, kobietom, że nie umiemy nic robić szybko! Haha.
    Usiadłam na trybunach z triumfalnym uśmiechem i czekałam, aż zawodnicy wyjdą na boisko by mieć trening. Pierwszy wypadł Zatorski z krzykiem "Nie zjadłem żadnych żelków!", a za nim wbiegł Lucas Loh. Spojrzałam na nich jak się gonili, a za nimi weszli "spokojnie" Jurij i Dick. Co chwile się szturchali i dokuczali nawzajem. Potem niby spokojny Możdżon i spokojny Guma. Ci usiedli na dolnych trybunach i grali w łapki. Później wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha Kay, a za nim wpół mokry Nimir. Reszta weszła w miarę normalnie. Wszedł trener.
-Co wy tu do cholery robicie!? Lucas zostaw Zatora, Jurij i Dick uspokójcie się kiedyś, Możdżon i Guma ile macie lat? Kay coś ty zrobił Nimirowi?- zaczął. -Dla tych co wymieniłem do psychologa! Albo do Werki, jak kto woli...- westchnął.- Dwadzieścia kółek, już!- krzyknął, a do mnie podszedł Lucas.
-Wikuuś...- przeciągnął moje imię, co mu wyszło nawet słodko?- Weź się podpytaj Zatorskiego czy zjadł te moje żelki czy nie, bo byłem głodny, a on mi to wszystko zjadł!- wygłosił to bardzo szybko i to jeszcze po angielsku!
-Czekaj, czekaj... Nie rozumiem karabinu maszynowego, więc powtórz.- zaśmiałam się i po wysłuchaniu już dokładniej Lucasa mogłam mu doradzić.- No mogę się go spytać, ale Pawełek ma alergię na żelki. Szczególnie te twoje brazylijskie.- wzruszyłam ramionami.- Zawołaj go.- powiedziałam i się rozsiadłam wygodniej, zdejmując kurtkę.
-Przecież ty Wera wiesz, że mam uczulenie na jego brazylijskie żelki.- fuknął Pawełek siadając obok mnie.
-Wiem, Pawełku, ale to moja praca, żeby was wypytać o te duperelki, nie? Zjadłeś te żelki czy nie?
-No pewnie, że nie!- powiedział.- Mogę już iść?
-Zawołaj Jurija.- westchnęłam i odprowadziłam go wzrokiem. Po chwili obok mnie znalazł się środkowy.- Zachowujesz się z Dickiem jak gówniarze.- rzuciłam prosto z mostu.
-Wieem, ale no... Stęskniliśmy się.- przyznał.
-Oj Jurek, Jurek...- wywróciłam oczami.- Nie róbcie tak na następny raz, okej? Mniej kółek będzie.- wzruszyłam ramionami.
-Może dobrze gadasz...- zaśmiał się.
-Może?- spojrzałam na niego z chęcią mordu.
-Może, może.- wyszczerzył się.
-Nie chcę cię zabijać, więc zawołaj Kaya.- nakazałam.
    Porozmawiałam z jednym i drugim Holendrem i czego się dowiedziałam? Dowiedziałam się jak zmoczył się Nimirek. Kay powiedział mu, że zostawił coś pod prysznicami, a ten poleciał sprawdzić co, a ten pierwszy go polał wodą. Czysta filozofia, ale jakże głupia... Na końcu treningu porozmawiałam z Możdżonkiem i Zagumnym (bo te przesłuchanie dwóch Holendrów długo mi zleciało). Przyrzekli, że będą robili to w mniej publicznym miejscu i gdy wejdzie trener, będą rozmawiali o sporcie. Taa, już to widzę... Czy ujarzmiłam pół stada? Wątpię. Jedynie co z nimi mogłam zrobić to lekko przywrócić im rozumu. Znając życie na popołudniowym treningu będą na siłowni, a mi się nie będzie chciało iść, więc będę się uczyć na sesję.
    Sesja się zbliżała, bo była siódmego stycznia, a ja nic nie umiałam... Trudno, takie życie... Trening się skończył i wyszłam z hali, powolnie dreptając do mieszkania. Helena do mnie wydzwaniała od pół godziny, więc w końcu odebrałam.
-Czego twoja dusza pragnie?- spytałam na wstępie.
-Skarbie, masz może notatki z piętnastego października?- zaświergotała.
-A czy ja nie miałam kiedyś jakiejś notatki z początku? Za to ty mi daj od dwudziestego czwartego do dwudziestego ósmego listopada notatki.- uśmiechnęłam się do telefonu.
-Ale ja jeszcze nie umiem nawet z października.- jęknęła.
-Ja właśnie miałam zamiar się uczyć z październiku. Zaraz wejdę do domu, więc nie wiem... Będę się tego uczyć z dobre trzy godziny... To może... O osiemnastej wpadniesz, co? I pójdziemy na zakupy.- pomyślałam.
-Okej, to za pięć godzin. Paa...- cmoknęła do telefonu i już się rozłączyła.
     Weszłam do mieszkania i znalazłam karpatkę. Odkroiłam sobie trzy kawałki i szybko je zjadłam. Zrobiłam sobie kakao i zasiadłam z notatkami na parapecie. Na początku obserwowałam trochę panoramę widocznego Kędzierzyna i się sama do siebie szczerzyłam. Jednak się szybko ogarnęłam i zaczęłam się uczyć przy cicho grającym radiu. W pewnym momencie usłyszałam wywiad z Dickiem.
-Panie Kooy, co robił pan w drugi dzień świąt?- spytał redaktor.
-Jadłem i się obżarłem.- wybuchł śmiechem Dick.
-Coś jeszcze? Widzieliśmy pana z szatynką wczoraj...
-Werka jest czarna. A poza tym byłem u rodziców. Przepraszam, ale bardzo się śpieszę, bo zaraz mam trening, do widzenia.- powiedział i poleciały reklamy.
    Resztę czasu się uczyłam i powtarzałam popijając kakao lub zajadając karpatkę. Nim się obejrzałam obok mnie stała Helenka i jadła MOJĄ karpatkę. Dałam jej notatki z tego dnia, a ona podała mi te z tego tygodnia, o które ją poprosiłam. Chwilę porozmawiałyśmy o nadchodzącym meczu z AZS-em Olsztyn i ubrałyśmy się w swoje ciepłe kurtki i botki.
      Weszłyśmy do galerii i zrobiłyśmy kilka obfitych zakupów na Sylwestra. Zaraz po Sylwestrze miałyśmy zamiar jechać do Zakopanego na skoki narciarskie. I dlatego kupiłam sobie czerwoną puchatą czapę, a Helena taką samą, tylko że białą. Zadowolone wróciłyśmy do swoich mieszkań, a ja zaczęłam robić kilka stylizacji sylwestrowych. Pierwsza była taka:     Kolejna, czyli druga wyglądała tak: , a ostatnia, według mnie najlepsza była taka: .
     We wszystkich stylizacjach zrobiłam sobie zdjęcie i wysłałam Helenie. Ona podzieliła moje zdanie. Do kogo mamy zamiar iść na zabawę sylwestrową? Do mojego kochanego przyjaciela- Pawełka Zatorskiego. Spokojna głowa, Zator nie będzie dbał o wszystko, ale jego dziewczyna- Anna. Lubię ją, ona mnie też.
     Bycie psychologiem w ZAKSIE to ciężka rzecz. Oficjalnie- polecam. Można się z nimi naśmiać, ale także można mieć "zrytą" psychę.

*tą piosenkę można sobie posłuchać tu: https://www.youtube.com/watch?v=EkhiOGYSFsU

__________________
Mam nadzieję, że dobrze to wyszło :) :) Jeden z najdłuższych :P Może coś jest poprzekręcane, bo mam gorączkę, katar, kaszel i głowa mnie napierdziela. :( Nie życzę tego wam :( Kolejny spróbuję wypisać na poniedziałek :P 
Dziękuję za komentarze od Marcyśki. :) Wiele daje motywacji, nawet taki jeden komentarz :) 

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 15.

       Wylądowałam w Amsterdamie i rozejrzałam się po lotnisku. Niedaleko stał Dick. Podbiegłam do przyjaciela i się do niego wtuliłam. Też się do mnie wtulił i ucałował w policzek. Staliśmy tak dobre pięć minut i się ogarnęliśmy. Odebrałam swoje bagaże i poszłam z Holendrem do samochodu. Po półgodzinnej przejażdżce byliśmy na miejscu, u niego w domu. Od progu przywitali mnie pani Lieke i pan Laars. Tak, znaliśmy się już... Wiele razy ratowałam tyłek Dickowi o dziewczynę.
         Małżeństwo Kooy wyściskało mnie i wpuścili do domu. Zaciągnęli mnie od razu do stołu nim się zdążyłam rozebrać. Nałożyli mi podstawowe dania pani Lieke i zrobili latte. Przyzwyczaiłam się do tego. Spojrzałam na Dicka, a on się uśmiechnął. Oj, Dick, coś czuję, że zginiesz lada dzień... Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na jedzenie. Boże, Chryste! Jeszcze więcej niż przedtem. Spojrzałam spanikowanymi oczami na pana Laarsa, a on się do mnie wyszczerzył... Ile bym dała, by się znaleźć w domu... Chcę do domu... POMOCY! 
-Hehe, panie Laars, samolot z moim ciężarem nie wystartuje.- zaśmiałam się.
-Oj tam, powiesz, że wracasz od rodziny to zrozumieją.- uśmiechnął się.
         Dick usiadł obok mnie, a ja myślałam, że go uduszę na oczach jego rodziców. Co chwilę wciskał mi to nowe jedzenie przyniesione na stół czy taką pyszną karpatkę pani Lieke.
 -Dziecko drogie, zjedz jeszcze jeden kawałek karpatki...- prosiła pani Lieke.
-Nie proszę pani, dziękuję... Się objadłam za wszystkie czasy.- uśmiechnęłam się.- No, a my tu gadu- gadu, a prezenty ode mnie czekają.- uśmiechnęłam się nieśmiało i poszłam po trzy pakunki.
        Dla pana Laars- podstawa- polska wódka. Dla pani Lieke słodziutkie perfumy, no i dla "pana" Dicka- okulary "zerówki" i ten misio. Jego mina wyrażała więcej niż szczęście. No i wybiegł z salonu i po chwili wrócił z jakimś pakunkiem. Podał mi go i kazał rozpakować. Co tam zauważyłam? Czarną koszulkę Realu Madryt i białą. A to jeszcze z nadrukiem Ramosa i jego autografem. Przytuliłam się do Dicka i bez zapowiedzi pocałowałam go. Niby jesteśmy parą, nie?
-Dziękuję...- wyszeptałam.
-Przymierz.- zachęcił pan Laars.
         Więc (zdania nie zaczynamy od "więc" taki pech...) wzięłam obydwie koszulki i poszłam do łazienki je przymierzyć. Pięknie... Akurat mi pasowały obydwie. Muszę jakoś podziękować Dickowi. I to bardzo, bardzo, bardzo... O, w Polsce wezmę go do kina, na basen i do kina znowu. Trzeba to wynagrodzić, a nawet nie wiem jak. Trudno. Wyszłam najpierw w czarnej koszulce i dostałam "oklaski" nawet nie wiem za co. Poszłam ubrać tą białą i wyszłam w niej znowu. Sytuacja się powtórzyła. Poszłam się znowu przebrać, ale na tą moją kochaną koszulę z mankietami i siedzieliśmy do bardzo późna.
        Dzień szybko się skończył. Zasnęłam w ramionach Dicka, chłopaka, mężczyzny, którego serio lubię i jest moim przyjacielem. Oczywiście dla niepoznaki chodzimy ze sobą dla jego rodziców od prawie roku, ale ciii...
-------------------------------------
No i jest. :P Taki ten o że dziwny rozdział. Tak, Werka jest kibicem Realu Madryt i uwielbia Sergio Ramosa :3 A z nim się na pewno pozna w tym opowiadaniu, ale cicho, wy nic nie wiecie ;D 
To do czwartku :) Paa :P Wera będzie już w Polsce i narzucę trochę tempo ;D 

czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 14. cz.2.

-Wera, dziękuję ci za to...- wyszeptał Alek i chwycił moją twarz w jego wielkie dłonie.
     Po chwili złączył nasze usta w pocałunku. Gdy się od siebie odkleiliśmy spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i nieśmiało się uśmiechnęliśmy do siebie. Alek był zarumieniony. Nie wiem ile ta chwila trwała, dwie minuty, pół godziny, godzinę, nie wiem. Wiem tylko tyle, że zostaliśmy zawołani na jedzenie bożonarodzeniowe.
-O, no popatrz, Javor, jak ładnie...- rozmarzyła się pani Adrijana patrząc na mnie.
-No widzisz, Alek... I takie dziewczyny to możesz nam przywozić częściej.- zaśmiał się pan Javor.
     My się lekko zaśmialiśmy i zjedliśmy przygotowane jedzenie. Czas bardzo miło nam zleciał wspólnym gronie. Gdy sprawdziłam "czas" to wskazywał on dwudziestą osiem. I wtedy zaczęły się wszystkie pytania, gdzie się zapoznaliśmy i w ogóle. Alek w połowie zaczął się gubić, dlatego ja przejęłam pałeczkę. Powiedziałam, że chyba za dużo wypił i dlatego tak mamrocze. Około dwudziestej trzeciej poszliśmy spać, a ja jeszcze zerknęłam na bilet lotu samolotu do Amsterdamu. Okej, dwunasta.. O jedenastej mogę ze spokojem wyjść. Ustawiłam sobie budzik na ósmą czterdzieści sześć i poszłam spać.
     Obudziłam się dzięki budzikowi. Cmoknęłam w czoło Alka i ruszyłam się ubrać. Ubrałam czarne rurki, białą koszulę z mankietami i koturny. Zrobiłam lekki makijaż i rozpuściłam włosy. Gdy weszłam do kuchni przywitała mnie mama Alka.
-O, dobrze że już wstałaś.- powiedziała.- Mam do ciebie pytanie, skarbie... Wy nie jesteście parą, prawda?- spytała.
-Dlaczego pani tak myśli?- spytała lekko spanikowana, że się domyśliła.
-Nie wiem, tak po prostu... Chciałam cię sprawdzić.- puściła mi oczko.- Idź obudzić tego twojego śpiocha.- uśmiechnęła się.
      Poszłam obudzić Alka. Zaczęłam go szturchać, a on nic. Poklepałam go lekko po policzku, a on nic. Zatkałam mu nos, a on otworzył usta i dalej nic. Pochyliłam się nad nim i ucałowałam w policzek. A on nic. Usiadłam na niego okrakiem i zaczęłam mu skakać po brzuchu. Ten mnie złapał za biodra i przerzucił na drugą stronę łóżka.
-Werka, byś się mogła z tym powstrzymać. Jeden mały buziak w usta by było dobrze...- wymruczał z otworzonym jednym okiem.
-Od ilu już nie spałeś?- spytałam.
-Od szturchania.- zaśmiał się, a ja pokręciłam niedowierzająco głową i wstałam z łóżka.- O której masz lot do Amsterdamu?- spytał.
-O dwunastej.- odpowiedziałam.- O jedenastej pójdę na odprawę. Jest dziewiąta, wstawaj.- uśmiechnęłam się.
-Ej no, czekaj.- jęknął i szybko wstał z łóżka.
-Co ty chcesz?- spytałam z dłonią na klamce. Po chwili nie czułam już podłogi.- Hej, wielkoludzie, weź mnie zostaw.- zaśmiałam się, gdy przerzucił mnie przez ramię.- Atanastajević, zostaw mnie!- krzyczałam ze śmiechem.
-Javor! Ogarnij Alka!- zaśmiała się mama Alka, która zobaczyła nas w takim oto zestawie.
-Adrijana, myślisz, że mi się chce? Młodzi są, niech balują.- zaśmiał się tata Alka, a ja już nakazałam w końcu zostawić mnie.
       Brunet posłusznie mnie postawił i uciekł się ubrać. Ja pomogłam pani Adrijanie porozstawiać różne potrawy, sztućce, talerze i zrobić spis, co kto chce się napić. Pan Javor chciał kawę, tak samo ja, a Alek z panią Adrijaną herbatę. Po śniadaniu sprawdziłam godzinę. Była dziesiąta czterdzieści. Szkoda mi było opuszczać tak sympatyczną rodzinę. Pani Adrijana przed wyjściem wyściskała mnie za wszystkie czasy, mówiąc że czeka na mnie na Wielkanoc. Pan Javor chciał mnie jeszcze wyczęstować szklanką Whiskey, ale też mnie wyściskał, mówiąc to samo, co pani Adrijana. Mam taką cichą nadzieję, że tu wrócę... Ale taką cichą, cichuteńką... Pożegnałam się jeszcze raz z rodzicami Alka i wraz z Alkiem poszłam na lotnisko.
        Chwilę postaliśmy się przytulając. Gdy lekko uniosłam głowę, uśmiechnęłam się do bruneta. On odwzajemnił uśmiech i ucałował mnie w czoło.
         Podejrzewam, że urosłam w oczach rodzica Alka i w samych oczach wielkiego Serba...

------
Tak i oto jest. Koniec rozdziału 14., czekajcie na 15. Zacznę pisać na zapas, bo się nie wyrabiam, bo jeszcze muszę coś wypisać na Lewego (szczerze na niego zapraszam, mam nadzieję, że warto) :) Do następnego! Może w niedzielę? Poniedziałek? 

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 14, cz. 1

       Alek obudził mnie, gdy zbliżaliśmy się do lądowania w stolicy. Ucałowałam go spanikowana w usta, a on uścisnął moją dłoń. Po odebraniu bagaży ruszyliśmy w stronę rodzinnego domku Serba. Weszliśmy. Uderzył mnie ten charakterystyczny zapach jedzenia. Brakowało mi jedzenia właśnie. Ale mam nadzieję, że jak się najem, to wystarczy mi na trochę dni. Przywitałam się po angielsku, właśnie tak, jak rozmawiałam z Alkiem. Jego rodzice to bardzo sympatyczni ludzie. Przy okazji dałam kupione przed Wigilią prezenty- dla Alka i dla jego rodziców.
-Dziecino, nie musiałaś.- zagruchała mama Alka otwierając perfum.
-No i to się nazywa synowa.- pokiwał z uznaniem głową tata Alka wyciągając polską wódkę.
-Oo, pamiętałaś?- zaśmiał się Alek otwierając zestaw herbaciany. Wybuchnęłam śmiechem. -A teraz od nas prezent. Od całej rodziny.- uśmiechnął się podając mi wielki pakunek.
-No, ale nie trzeba było...- uśmiechnęłam się.
-Wiedzieliśmy, że coś nam kupisz, bo tacy są Polacy, więc my też coś chcieliśmy ci dać. Z resztą zgodziłaś się przylecieć do nas na święta, chociaż na jeden dzień.- uśmiechnęła się mama Alka.
         Uśmiechnęłam się i otworzyłam pakunek. W środku była niebieska sukienka z koronką i czarne szpilki. Podziękowałam im ładnie. Alek wygonił mnie, by ją ubrać i zrobiłam tak jak kazał. Przy okazji poprawiłam makijaż. Wyszłam i Alek od razu wciągnął mnie z powrotem do łazienki. Usiadłam na wannie, a Alek stał nade mną. Spojrzałam na niego. 
-Wera, dziękuję ci za to...- wyszeptał i chwycił moją twarz w jego dłonie.... 
____
I znowu dzielę rozdział na dwie części. Z góry przepraszam. Długo czekaliście i się doczekaliście na takie coś... ;-; Kolejny postaram się wypisać na następny czwartek, chociaż nic nie obiecuję, bo przywitam Gorzów i lekarza. ;-; Do kolejnego... 

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 13.

     Wigilia przyszła jak z bicza strzelił. Nim się obejrzałam, byłam ubrana w czarną sukienkę, rajstopy i szpilki i biegałam po kuchni. Na szczęście Helena przyszła z Marcinem szybciej i pomogli mi się ogarnąć. Podczas gdy Marcin nakrywał do stołu, ja z Heleną malowałyśmy się i czesałyśmy. Jako drudzy przyszli Pawełek Zatorski z dziewczyną. Postawili prezenty pod choinką i chcieli nam pomóc jakoś. Powiedzieliśmy, żeby pomogli nam przenieść te potrawy i coś zrobić, typu włączenia świątecznej muzyki. Później przyszedł Guma z Oliwią i dziećmi. Gdy wszyscy już przyszli i siedzieli przy stole, rozpoczęliśmy Wigilię.
      Śpiewaliśmy kolędy, podzieliliśmy się opłatkiem i przyszła kolej na prezenty. Pozwoliliśmy dzieciakom pierwszym otworzyć prezenty, ale pod jednym warunkiem. Będą rozdawać nam później, gdy już otworzą swoje, ale jednak Mikołaj powiedział, że rozda nam pierwszym.
       Dostałam ogólnie sześć prezentów. Między innymi perfumy, sukienkę, kosmetyki,  biżuterię i zegarek. Szósty prezent to był taki zabawny, że jak otworzyłam pakunek zaczęłam się śmiać, a Helena ze mną, bo to był prezent mniej więcej od niej i Marcina tak jakby wspólny. Gdy upewniłam się, że dzieci bawią się swoimi zabawkami, wyjęłam cały strój. Strój Mikołajki. Całe towarzystwo wybuchnęło donośnym śmiechem.
-Wiesz, dla Alka, a jak wystarczy to dla Dicka.- zaśmiała się Oliwia.
-No ta, już to widzę.- zaśmiałam się.
-Chodź, idziemy przymierzyć.- zgłosił się Możdżonek i dostał w ramię od Heleny.- No to idziemy.- klasnął w dłonie i wziął mnie za rękę i poszliśmy do mojej sypialni.
-Wyjdź.- nakazałam, a Marcin odwrócił się do drzwi i zawiązał sobie jakąś moją bluzką oczy. -Oj, Możdżon, Możdżon, co ja z tobą mam.- zaśmiałam się i przebrałam.
        Gdy pozwoliłam odwrócić się Możdżonkowi, on się odwrócił i gwizdnął.
-No to Alek będzie zadowolony.- podszedł do mnie i ucałował w policzek.
-Marcin, weź się do cholery ogól!- zaśmiałam się. -Idź po Helcię.- nakazałam.
-Idziesz ze mną.- powiedział i pociągnął mnie za sobą.
-Nie, dzieci patrzą!- jęknęłam, ale upewniwszy się, że dzieci są w innym pokoju, weszłam do salonu. Przywitały mnie gwizdy, a ja pokryłam się rumieńcem. -Weźcie.- zaśmiałam się.
-Ale no, Wiki, Alek ma seksi Mikołajkę.- wybuchnął śmiechem Guma.
-Guma, nawet ty?- jęknęłam. -Idę sobie zrobić zdjęcie w tym.- zaśmiałam się i poszłam do pokoju.
-Tylko wyślij je do Alka i Dicka!- zawołał za mną Pawełek.
        Zaśmiałam się, zrobiłam sobie zdjęcie w lustrze i się przebrałam tak jak wyglądałam wcześniej. Wróciłam do salonu i wyciągnęłam z barku wódkę. Siedzieliśmy do dwudziestej drugiej, aż dzieciaki zasnęły przy stole.
        Wzięłam Mikołaja i Wiktorię i zaniosłam je do sypialni. O północy towarzystwo się rozjechało w swoje strony, a ja zaczęłam się pakować do Serbii i Holandii. Tak się rozpędziłam, że wzięłam ten strój. Zapakowałam jeszcze prezenty dla chłopaków i sprawdziłam godzinę odlotu do Serbii. Jedenasta czterdzieści. Westchnęłam i poszłam spać.
        Obudziłam się o ósmej. Przeklnęłam cały świat. Coś szybko przekąsiłam, jak się nie mylę dwa gołąbki, ubrałam czarne spodnie i białą wyprasowaną koszulę. O ósmej trzydzieści wyjechałam spod mieszkania moim samochodem. Jechałam bardzo szybko i w Warszawie byłam przed jedenastą. Znalazłam Alka i podbiegłam do niego z walizką w dłoni, a prezenty w drugiej dłoni. Przeszliśmy przez odprawę i czekaliśmy na samolot.
-Co mówimy moim rodzicom?- spytał Serb.
-No, że się kochamy.- powiedziałam, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
-Ale gdzie się niby poznaliśmy?- spytał.
-W Bełchatowie w  2012 na meczu.- wzruszyłam ramionami.
-Jakim?
-Z ZAKSĄ, bo przyjechałam wtedy z moimi przyjaciółmi.- zaśmiałam się.
-Od kiedy jesteśmy razem?
-Od 2013, ale oficjalnie mówimy o sobie od kwietnia 2014. Dobra, kończymy.- zaśmiałam się. -Najwyżej będziemy improwizować albo daj mi głos.- zaśmiałam się.
         Po odmówieniu wszelkich modlitw weszłam do samolotu z Alkiem. Ucałowałam go w policzek i usiadłam. Gdy Alek usiadł ścisnął moją dłoń i uśmiechnął się. W oczach miał strach. Taki jak ja.
-Boisz się?- spytałam głosem pełnym lęku.
-No wiesz, tak trochę.- zaśmiał się nerwowo i pocałował mnie w usta.- Tak na wszelki wypadek.- wzruszył ramionami.- Musisz się przyzwyczaić. Śpimy razem.- uśmiechnął się zadziornie, a ja wpiłam się w jego usta.
        Nie wiem, co mną władało. Pożądanie? Miłość? Namiętność? Nie wiem, nie jestem pewna. Ale coś na pewno. Alek oddawał mi pocałunki coraz zachłanniej. Nie powiem, podobało mi się to, mu chyba też. W końcu oderwaliśmy się od siebie i nieśmiało uśmiechnęliśmy się do siebie. Oparłam głowę o jego ramię i zasnęłam.

---------
Wiem, że nie miało się tu nic pojawić do marca, ale no... Nie potrafię tak żyć jak mam wenę :D Co prawda było zastopowanie, zbierałam siły na opowiadanie... 
 I tak oto powstało- pełne śmiechu opowiadanie. Wee... ;-; GUNWO! Powiem jedno- GUNWO Z TEGO WYSZŁO. Chciałam coś jeszcze namieszać z Dickiem- kłótnia i wql, odwołanie lotu do Holandii, no ale chciałam już też Wigilię. :) 
Także ten... Do następnego. Nie wiem kiedy :P 

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 12.

      Nagle całe stado siatkarzy dopadło się mnie i rzucało śnieżkami, w zaspy i w przedziwny sposób, gdy leżałam na zaspie, nade mną znalazł się Dick. Tak jak wtedy z Alkiem. Wtedy w parku. Gdy mnie znienacka pocałował. Poprawiłam czapkę i spojrzałam głęboko w oczy Dickowi. On patrzał też na mnie i lekko się uśmiechał.
-Uwielbiam jak jesteś taka sparaliżowana.- zaśmiał się.
-A ja uwielbiam jak myślisz, że cię pocałuję.- także się zaśmiałam i szybko wyślizgnęłam się spod Dicka.
-No eej.- jęknął, a gdy się odwróciłam leżał twarzą w zaspie. Nagle wybuchnęłam śmiechem i podeszłam do Dicka. Odwróciłam go twarzą do mnie i opadłam na zaspę obok niego. -Kocham cię.- wyszeptał.- Rano, gdy się nie widzimy, przed południem, gdy czasami się spotykamy, w południe na treningu, po południu, gdy mnie unikasz, wieczorem, gdy wiem, że zasypiasz i w nocy, gdy chrapiesz.- wygłosił formułkę, którą zawsze wygłaszał, jak chciał mi podnieść ciśnienie.- Ale to wszystko po przyjacielsku.- zaśmialiśmy się.
-Wiesz, o dziwo nie podniosłeś mi ciśnienia.- ucałowałam go w policzek i podnieśliśmy się ze śniegu.
***
      Wróciłam z Częstochowy do domu około szesnastej. Był siedemnasty grudnia. Ogarnęłam z deka mieszkanie i zrobiłam pranie. Do samej nocy oglądałam telewizję albo odbierałam telefony od Pawełka Zatorskiego, bo pokłócił się z dziewczyną. Pawełku, nienawidzę cię za to! Ale zarazem cię kocham, jak przyjaciela. Zasnęłam gdzieś w okolicy północy, zdążając pogodzić dwójkę przyjaciół i zapoznać Dicka z Alkiem. Wee...
       Obudziłam się o ósmej. Całe życie przede mną. Zjadłam śniadanie, ubrałam się w jakieś pierwsze lepsze ciuchy i szybkim krokiem poszłam na uczelnie. Całkiem zapomniałam, że Janek chodzi na moją uczelnię i tym samym, przyswoiłam sobie namolnego chama, bydlaka, skunksa i idiotę do co najmniej zbliżającej się sesji. Suuper <ironia>.
-Wercia?- spytał Janek, gdy przypadkowo w niego weszłam.
-Nie wiem, a ty to Janek?- spytałam, niby go nie znając.
-No, ten diler.- szturchnął mnie.
-Nie chcę nic. Uczę się do sesji, idę teraz na wykład, więc zsuń się z drogi. Nara.- powiedziałam pożegnalnie i odeszłam, zostawiając tym samym tego idiotę na środku korytarza z otwartą gębą.
        Ma za swoje. Chociaż znając go, to początek. Weszłam na wykłady i usiadłam obok zaspanej Heleny, która ledwo co stąpała po ziemi. Podczas wykładu o anatomii krowy opowiedziałam jej całą historię z Jankiem, aż przerwał nam profesor:
-Czy ja wam przeszkadzam?
-Tak! I to bardzo!- krzyknął cały chórek studentów. Profesor się zaśmiał i wykładał dalej, a ja z Helcią już nie rozmawiałam.
     Z wykładów poszłyśmy prosto na halę. Ja oczywiście wysłuchiwałam siatkarzy. Najpoważniejszym problemem, był problem Krzysia Zapłackiego. Nie umie robić prania, a mama wyjechała do Kanady. Umówiliśmy się, że nauczę go robić pranie, bo nie chcę, by chodził w brudnych ubraniach. Ale na całe szczęście moją inicjatywę przejął Dick, bo stwierdził, że Zapałka chce mnie wykorzystać na szybkim numerku przy pralce. Ludzie, na serio nie wiecie co mówić?
     Więc gdzieś od czterech dni urosłam. Nawet nie zmalałam. A jeśli zmalałam, to urosłam.

-----------------------------
Witam, witam. Do niczego. Cały dzień poszedł się pieprzyć :) I te opowiadanie też :) A jeszcze muszę wyskrobać coś na drugim blogu przed wyjazdem. Więc... Do końca lutego nie pojawi się tu NIC. DO KOŃCA LUTEGO ZERO POSTÓW. Chyba, że coś mi wypadnie. Do marca ;) 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 11.

       Obudziłam się o szóstej rano, bo zadzwonił do mnie Marcin. Powiedział, że mam szybko się spakować i o siódmej trzydzieści stać pod halą, bo jedziemy do Częstochowy. Aha, szybko mnie poinformowali. Jak oparzona wyskoczyłam z łóżka, wybrałam szybko ubrania, które założę na drogę i zaczęłam się pakować. Zakładając, że będziemy w środę i w czwartek, wzięłam na mecz, koszulkę ZAKSY, ciemne jeansy, a na czwartek czarne legginsy i beżowy sweterek. A na podróż wybrałam dresy i jakąś bluzę. Lekko się umalowałam. Było gdzieś szósta pięćdziesiąt, gdy zjadłam śniadanie i wypiłam kawę. Sprawdziwszy godzinę, poprawiłam włosy i ubrawszy się, wzięłam walizkę i wyszłam z mieszkania, dokładnie je zamykając. Wyszłam i doznałam szoku. Śnieg sypał, wiatr wiał niemiłosiernie, aż mi czapę prawie zwiało. Zła, szłam przez zamieć i doszłam pod halę. Stał Marcin, a ja stanęłam za nim.
-Uff... Nie wieje tak.- zaśmiałam się.- Jak tam u góry?- spytałam.
-Zimno, wieje, tak jak na dole.- zaśmiał się.- Będziesz mi płacić za osłonę.- uśmiechnął się.
-No wiesz ty co! Mogłeś mi powiedzieć, że jest zamieć, że mam czapkę na szpilki do komina doczepić, a nie kurde mi wyskakiwać z zapłatą!
-Ej, dzieciaki, nie kłócić się. A ty Zator się ogarnij.- pokazał na mnie Jurij.
-Jurij, tu Wera stoi.- zaśmiał się, Możdzonek. Jurij zrobił wielkie oczy i przedarł się przez odległość, która nas dzieliła.
-Ty, no rzeczywiście.- spojrzał i się zaśmiał.
       Przyjechał autokar i schowawszy wszyscy swoje walizki, weszliśmy do niego. Oczywiście kto mnie pociągnął na tył? Dick Kooy. Cały on.
-Holendrze jeden, czy ty mi dasz spokój?- zaśmiałam się.
-Nie.- wyszczerzył się do mnie. Usiadłam obok niego, oczywiście przy oknie.- Czekaj na chwile, gdzie Drzewo?- zaśmiałam się.
-Gdzieś tam siedzi, czekaj, o przed nami.- zaśmiał się i pokazując na siedzenie dokładnie naprzeciw nas.
-Ej, Drzewsko moje wielkie... Helcia odebrała prezent od Łaski?- spytałam się.
-Od łaski boskiej nie dostała nic. Ale od Michała ma.- uśmiechnął się.
-Katolik jeden.- warknęłam.
-A ty jesteś antychryst?- zaśmiał się Dick.
-No nie, ale urgh!- krzyknęłam i zaczęliśmy się śmiać z Dickiem.
      Całą podróż przegadałam z Dickiem w miarę możliwości. On przysypiał, ja też. No, ale co tam.
-Spaać mii się chceee!- jęknął załamany Dick, gdy weszliśmy do hotelu.
-A kto nie dał ci spać?- spytał Guma.
-Werka.- uśmiechnął się mega wesoło. Wszyscy siatkarze zaczęli wyć jak opętani.
-Tak, będzie nowa para w składzie.- zaśmiałam się i wspięłam się na palce, by pocałować Dicka w policzek.- Ogol się.- zaśmiałam się do Holendra.
-Dla ciebie wszystko.- oddał mi buziaka w policzek, schylając się. Wiedzą, że sobie z nich żartujemy, dlatego zbytnio się nie przejęli tym. Jesteśmy przyjaciółmi. -Werrraaa... Co robisz w drugi dzień świąt?- spytał, akcentując "Werrraaa". Nie odezwałam się.- Bo byś mogła przyjechać do mojej rodziny, udając moją dziewczynę?- spytał łaskawie.
-Dick... Ja już obiecałam Alkowi...- wyszeptałam ledwo słyszalnie.
-Znasz go niecały tydzień, a już z nim jedziesz do niego na święta? Mnie znasz ponad dwa lata!- zaczął się awanturować.
-Ale był pierwszy!
-To jak się z tobą prześpię, to będziesz moją dziewczyną!?- krzyknął.
       Bez słowa się od niego odwróciłam i poszłam do Możdżona. Zobaczył, że przegiął. Ale ja też przegięłam. Muszę to odwołać z Alkiem. Chyba że... Pojadę na pierwszy dzień świąt do Serbii, a na drugi dzień z Serbii do Holandii. Ale czy się wyrobię? Nie jestem pewna, ale jeszcze się zastanowię.
-Ej, Dick, słuchaj, przegiąłeś, ale jesteś moim cholernym przyjacielem, ale mam plan... Pojadę na pierwszy dzień świąt do Alka, a na drugi do ciebie... Okej?- spytałam.
-Jako że jesteś moją cholerną przyjaciółką, to okej.- zaśmiał się i przybiliśmy piątkę.
       Zaczęłam już obmyślać plan, jak powiedzieć o tym Alkowi... To zaraz... Muszę kupić prezent Dickowi. O Boże... Co mu kupić? Myśl, myśl, myśl! Wiem! Zawsze chciał nosić okulary zerówki, więc kupię mu takie duże kujonki i może jeszcze jakiegoś miśka... No to już mam obmyślone.
        Weszłam do pokoju, w którym byłam zakwaterowana z Kamilem Sołduchą. Całkiem dobrze trafiłam. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, aż przyszedł załamany Nimir.
-Co się stało, Nimirku?- spytałam opiekuńczym tonem.
-Nimirek jest smutny, bo trafił do pokoju z Dickiem...- powiedział smutno bawiąc się stopami.
-A czy Kamilek chciałby trafić do pokoju z Nimirkiem?- spojrzałam na mojego współlokatora.- Bo ja bym chciała, aby Nimirek zagrał taki mecz, by go wygrał...- pokiwał z uznaniem głową Nimir.
-Kamil zrobi to dla Nimirka.- zaśmiał się i wziął swoje torby.- I dla Werrrry!- przytulił mnie, a ja się prawie udusiłam.
-Idź powiedzieć Dickowi, by wziął torby i przyszedł do mnie.- zaśmiałam się do Nimira, a ten przytulił i wybiegł z pokoju.- Normalnie jak dzieci...- westchnęłam i włączyłam laptopa. Wszedł Dick.
        Chwilę porozmawialiśmy i Dick poszedł spać do dwunastej. A ja przez ten czas, zdążyłam zamówić dla niego okulary i misia. Taki wielki, metrowy miś... Niech się ucieszy. Przeliczając czas dostawy, to dojdzie to dzień przed Wigilią. O trzynastej zjedliśmy szybki i lekki obiad, a pół godziny później pojechaliśmy na halę. Wszyscy byli nastawieni na dobry mecz. Spełnił się. Z tymi, co mieli jakiś problem przed meczem, to porozmawiałam. MVP spotkania, który zakończył się 3:0 dla ZAKSY, został Dick Kooy. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Wszyscy się spojrzeli na nas i zaczęli krzyczeć "Dick! Dick! Dick!", co nas rozśmieszyło. Poszedł rozdać autografy i porobić zdjęcia. Nie śpieszyło mu się. Wróciliśmy do hotelu, a jako że była godzina siedemnasta, przejrzałam coś na laptopie, to weszłam na Facebooka, to coś się pouczyłam, bo niedługo sesja, to wiadomo, nie? To zadzwoniłam do Heleny i przy okazji zadzwoniłam do Alka.
-To polecimy razem, bo ja w ten dzień lecę.- zaśmiał się do telefonu, gdy powiedziałam mu swój plan.
-No dobra.- zaśmiałam się.- Nie będzie ci to przeszkadzało, że przylecę z metrowym misiem?- spytałam.
-Nie, najwyżej powiemy, że jedziesz do młodszej kuzynki albo coś...- zapewne się uśmiechnął.-Masz stresa?- spytał.
-Nie, no co tyy.- zaśmiałam się, dość na mnie nerwowo.
-Ale śmiejesz się nerwowo...- zauważył.
-Sesja się zbliża.- ziewnęłam i wszedł Dick.- Słuchaj, muszę kończyć, praca woła. Pa. Do dwudziestego piątego.- cmoknęłam.
-Pa.- zaśmiał się i się rozłączył.
-Alek?- spytał niby to niewzruszony.
-Nie bądź zazdrosny.- uśmiechnęłam się, przysiadając obok niego na łóżku.
-Jak mam nie być zazdrosny jak jestem i to cholernie? Boję się, że zaczniesz się z nim przyjaźnić, to zapomnisz o mnie.- jęknął.
-Nie ma o co. Uwierz mi. Kocham cię... Po przyjacielsku oczywiście.- zaśmiałam się, gdy zobaczyłam jego błysk w oku.
-Ja ciebie też.- zaśmiał się.- Ubieraj się ciepło, idziemy na bitwę na śnieżki. Jest tu spoko park z metrowym śniegiem...- zrobił oczy jak pięciozłotówki.
-Ale nie mam nic ciepłego.- jęknęłam.
-Nie? To łap.- zaśmiał się i rzucił mi jego dresy.- Jak będą za duże to naciągnij gumkę. Idę zebrać dzieciaki. Pa.- cmoknął mnie w policzek i wyszedł.
      Westchnęłam i poszłam się przebrać. Po chwili wyszłam przed recepcję i zauważyłam Zatora, Nimira, Możdżona, Lucasa, Krzyśka Rejno i Krzyśka Zapłackiego. I no oczywiście Dick. No jak dzieci.
-Podzielimy się na grupy.- powiedział zadowolony Dick.- Ja, Wera, Możdżon i Lucas.- powiedział i wyszliśmy z recepcji.- Reszta razem.- uśmiechnął się.
       Przed wejściem do owego parku, przeżegnałam się i rozpoczęła się bitwa. Ja jako najmniejsza, miałam jeszcze tą wygodność, że mogłam wskakiwać na siatkarzy i "myć" im twarze. Oni zdezerientowani, obkręcali się i szukali mnie, a ja już atakowałam kogoś innego. Tak, też jestem dzieckiem. Wszyscy my... Ach....

_________________________________
JESTEM! Trochę może oklepane, ale co... U kogo zima? :> U mnie już schodzi :< :< Płakam... :D Nie chcę jeszcze wiosny. ZIMO STÓJ! Sorry, że narzekałam na śnieg i krzyczałam kto go wymyślił, już tego więcej nie powiem. Przepraszaaam! :D 

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 10., cz. 2

     Odkąd opowiedziałam wszystko przyjaciołom, poszłam z Marcinem do miasta. A dokładniej do kina. Okazało się, że była cała drużyna ZAKSY. Ci jak poparzeni przybiegli do mnie.
-Wera, pomóż mi!- krzyczał jeden przez drugiego.
-Hej, w kolejkę się ustawić.- zaśmiałam się, a wszyscy gęsiego ustawili się do mnie. Pierwszy stał Pawełek Zatorski.- No, Zator, ty nie masz problemów, chyba że z głową.- zaśmiałam się, a wszyscy za mną.
-Ale Werka, nie wiem co kupić dziewczynie na święta.- jęknął.
-Szpilki, sukienkę, kosmetyki, czekoladę, książki, ewentualnie coś innego, na przykład prostownicę.- powiedziałam. -Kolejny!- zaśmiałam się. Usiadłam przy jednym z stolików i podszedł Michał Ruciak.- Dziecku możesz kupić zabawki. Ewentualnie jakieś ładne ciuszki.- uśmiechnęłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. I odszedł z uśmiechem. - Ej, ale no chłopaki... Pomysły na prezenty chcecie to ruszcie mózgownicą.- jęknęłam i podeszłam do Marcina.- Marcin... Na jaki film idziemy?- spytałam.
-Jakiś horror. Chyba "Anabell". - powiedział.
-Jezu...- jęknęłam.- Oglądałam i jest do lipy.- powiedziałam.
-Ej, to ja to wybierałem!- powiedział oburzony Paweł Zagumny.- Co? Może chcesz iść na "My Little Pony"?!- spojrzał na mnie z oburzeniem.
-Pawełku...- spojrzałam na Zatorskiego.- Pójdziemy na "My Little Pony"?- uśmiechnęłam się.
-A ile wy macie lat?- spojrzał na nas Jurij.- Wercia cyka. Widać to.- zaśmiał się.
-Ja z chęcią pójdę na "My Little Pony"!- powiedział Zatorski.
-A nie mówiłam, że Zator ma coś z głową?- zaśmiałam się i wszyscy weszli do sali kinowej.
      Siedziałam między Marcinem a Dickiem. Wybraliśmy angielską wersję z napisami, aby każdy to ogarnął. Oglądałam ten film. Niby spoko i tego, ale no błagam. Żeby nawet Jurij krzyczał ze strachu, a Dick się do mnie przytulał? I kto tu teraz cyka, co? Film się skończył, a Dick ze zamkniętymi oczami, wyszeptał:
-Skończyło się?
-Tak, Dick. Skończyło się.- westchnęłam. Wyszliśmy z sali.- I chłopaki, kto tu teraz cyka?- spojrzałam na Jurija dwuznacznie.
-Hej no... Wybacz... Ale to było straszne!- jęknął.
-Chyba u ciebie w gaciach.- warknęłam.- Czy tylko ja z Pawełkiem się nie baliśmy?- jęknęłam.
-Zator?- spytał Guma. - Bo ja się nie bałem też.- powiedział.
-No tak, nikt się bał z CHŁOPAKÓW. Jurij się darł jak opętany, jakby sam grał w tym filmie, a Dick jak małe dziecko się do mnie przytula!- krzyknęłam na prawie całe kino.
-Wybacz, ale to ty powinnaś z nami przeprowadzić rozmowę.- spojrzał na mnie Nimir Abdel- Aziz.
-Nimir, ja jestem tu poza pracą, jak każdy. Także no... Idę do mieszkania. Narka ciamajdy.- wytknęłam im język i odeszłam.
      Wiele ludzi, w większości chłopacy piętnastoletni, oglądało się za mną. W jednej grupce takich chłopaków szedł Janek. Zmieniłam się, przefarbowałam włosy. Nie poznał mnie, ba! nawet nie odwrócił się. Może zapomniał o mnie? Mam nadzieję. Szybkim krokiem doszłam do mieszkania. Szybko się umyłam i ustawiłam budzik na ósmą rano. Zjadłam lekką kolację i poszłam spać.

___________
Macie nowy rozdział 10, ale część 2. Wiem lipa... :P 

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 10. cz. 1

     Na uczelnię wbiegł mój były, który wciągnął mnie w narkotyki. Przeprosił i powiedział, że jest nowym studentem. Szybko zasłoniłam twarz włosami i mnie ominął, pewnie nie spostrzegając się, że tutaj teraz jestem. Wszystkie wykłady się skończyły, a ja przestraszona wybiegłam z uczelni. Wbiegłam do mieszkania Heleny i Marcina. Siedziała tam tylko Helena.
-Jezu, Wercia, mów jak wbiegasz!- przestraszyła się.
-Janek... On... On... Wrócił...- wyszeptałam i przytuliłam się do przyjaciółki.
-Ale co? Jaki Janek?- wypytywała.
     Opowiedziałam jej wszystko. Obejrzałyśmy jakiś durny melodramat. Do tego jakiś durny film o lotnictwie. I przyszedł Marcin. Wszystko mu opowiedziałam. Co do joty. Ale nie powiedziałam mu najważniejszego.
-Słuchaj, ty jesteś naszą psycholoczgą, nie załamuj się.- uśmiechnął się.
-Jak już to psychologiem w wersji żeńskiej.- powiedziałam. -Ale Marcin. On wrócił...- wyszeptałam i zaczęłam płakać.
-Ale kto wrócił?- dopytywał.
-Janek... On... On... Wrócił...- wyszeptałam ponownie i wtuliłam się w przyjaciela.

____
Wiem, krótkie, wypalam się. Jeszcze jedna część tylkoo... Chyba to będą dwie części... Przepraszam. Tak, wiem to, że jeszcze po terminie :( Możliwe, że to będzie już koniec tego bloga... Chyba go zawieszę... A miałam taki plan... 

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 9.

       Gdy weszłam do mieszkania, sprawdziłam wyświetlacz telefonu. Pięć nieodebranych połączeń od Alka, osiem od Heleny i jedno od Marcina. Rzuciłam telefonem (dosłownie) o podłogę, a ten się rozleciał. Głupie iPhony! Wzięłam setkę butelki miętowej wódki i wypiłam całą naraz. Chwilę później zasnęłam.
        Obudziłam się dzięki dmuchaniu w twarz. Osobnika, który we mnie dmuchał, przypadkowo uderzyłam w twarz. Ten ktoś siarczyście wypowiedział serbską wiązankę przekleństw.
-Co ty do cholery tutaj robisz?- warknęłam, gdy wchodząc do kuchni zauważyłam Marcina.- Idź do tej prawdziwej Wiki!- krzyknęłam.
-Wercia, słuchaj, to nie tak...- zaczął i podszedł do mnie.
-Ej, Wercia, masz jakiś plaster czy coś?- podszedł do mnie Alek, trzymając się za krwawiący nos.
-A dajcie mi wszyscy święty spokój!- krzyknęłam i zamknęłam się w łazience.
        Chciałam sprawdzić, która godzina, ale mądra ja, rozwaliłam swojego iPhona i go nie złożyłam. Siedziałam gdzieś dobrą godzinę w łazience czytając wszystkie etykiety. Chłopacy w tym czasie wyszli. Weszłam do salonu i zebrałam telefon w całość i go włączyłam. Dostałam SMS-a.
Weroniciu, przepraszam. Chciałem przyjść sam, ale duży się ze mną zabrał ;-; Mogę przyjść? Ale sam... 
       Napisał Alek. Odpisałam, że może. Przygotowałam apteczkę. Alek przyszedł i mocno mnie przytulił. Zrobiłam mu opatrunek na zraniony nos.
-Wera, mam pytanie.- powiedział znienacka Alek. Spojrzałam na niego pytająco.- Dlaczego niektórzy nazywają cię Wiki?- spytał.
-Niektórzy znają moje drugie imię, a nie znają pierwszego.- odpowiedziałam.- Zjesz coś?- spytałam próbując zmienić temat.
-A ta "prawdziwa" Wiki? To kto to?- spytał.
-Nie wiem i nie chcę wiedzieć.- odpowiedziałam i wyciągnęłam z lodówki wszelkie potrzebne składniki na śniadanie, a z chlebaka wyciągnęłam chleb.
-A słuchaj... Mam prośbę...- spojrzał na mnie lekko przestraszony (?).
-Zamieniam się w słuch.- powiedziałam zachęcająco i wzięłam gryza kanapki, którą chwilę wcześniej przyrządziłam.
-Przyjedź na Serbię w drugi dzień świąt.- poprosił, a ja się zakrztusiłam gryzem, którego przed chwilą wzięłam.
-Co proszę?- spytałam.- Alek... Dlaczego?
-Oj, no bo... Moi rodzice chcą poznać dziewczynę jakąś, niby moją, a ja wiesz bez dziewczyny...- zaczął się plątać.
-Mam udawać twoją dziewczynę?- przerwałam mu, a on lekko potwierdził.- Oj, no dobra. To teraz tak... Oddajesz ten prezent, co ci dałam, dam ci go na święta. Zamawiasz mi bilet z Wawy, tam do stolicy Serbii i odbierasz mnie z lotniska. Za wszystko ty płacisz. Rozumiesz?
-No rozumiem. A teraz przepraszam, muszę lecieć... Wiesz, jednak wracam ze Skrzarami. Bo to, co miałem załatwić, to załatwiłem.- puścił mi oczko. -Prezent dam Łasce, Łasko Helenie, a Helena zapewne tobie.- uśmiechnął się.
-No ok. To pa.- chciałam go lekko ucałować w policzek, a ten obrócił głowę i ucałowałam go w usta.
-To ja zadzwonię. Papa.- uśmiechnął się i wyszedł nieprzejęty pocałunkiem.
     Lekko pokręciłam głową niedowierzająco i posprzątałam po śniadaniu. Wyrzuciłam butelkę po wódce i zabrałam się za szukanie pracy. Co prawda, dzisiaj wtorek, wykłady mam dopiero po południu. Poszperałam w internecie i znalazłam. Psycholog w ZAKSIE Kędzierzyn- Koźle. No super, a Marcin nic mi nie powiedział. Z resztą ostatnio często się kłócimy. Szybko wykonałam potrzebny telefon i umówiłam się na spotkanie na za godzinę. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam ciemne jeansy i jasny sweterek. Do tego zrobiłam lekki makijaż oczu. Wyszłam z domu około jedenastej czterdzieści i szybkim tempem udałam się na halę. O dwunastej trzydzieści podpisywałam umowę o pracę. Siatkarze mieli trening, więc poszłam obejrzeć trening. Pan Tomek przedstawił mnie zawodnikom, chociaż z każdym byłam na "ty". Wszyscy się ucieszyli, że będą mieli komu się wypłakać w ramię. Przyjęłam to ze śmiechem, z resztą jak cały team.
-Ej, Wercia... Dlaczego poszłaś na weterynarię?- spytał Łukasz Wiśniewski.
-A to ty nie wiesz? Zmieniłam kierunek.- powiedziałam.- Najpierw była psychologia, a później weterynaria.- uśmiechnęłam się.
-Wera, mogę cię poprosić na chwilę?- spytał Jurij.
-Ledwo zaczęłam pracę, ale okej... Słucham cię Jurijku.- zaśmiałam się, jak usiedliśmy na trybunach.
-Wrócić na Ukrainę?- spytał zmieszany.- Bo wiesz, wojna, ale tam mam rodziców. I się boję o to, że jak pojadę, to już nie wrócę...- opowiedział.
-Jurij, będą musieli cię puścić, bo by była katastrofa. Chyba że rodzicie przyjadą do ciebie.- powiedziałam, lekko się uśmiechając.
     Chwilę jeszcze porozmawiałam z Jurijem. Poszłam do domu i spakowałam jakiś długopis i coś jeszcze i poszłam na wykłady. O czternastej siedziałam już na nudnych wykładach, gdy wbiegł ktoś, kogo się nie spodziewałam, chociażby teraz, chociażby NIGDY.

___________
Przepraszam za górę i nieobecność :( Następny postaram  wypisać na czwartek 29 stycznia :) Do popisania ;)