sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 9.

       Gdy weszłam do mieszkania, sprawdziłam wyświetlacz telefonu. Pięć nieodebranych połączeń od Alka, osiem od Heleny i jedno od Marcina. Rzuciłam telefonem (dosłownie) o podłogę, a ten się rozleciał. Głupie iPhony! Wzięłam setkę butelki miętowej wódki i wypiłam całą naraz. Chwilę później zasnęłam.
        Obudziłam się dzięki dmuchaniu w twarz. Osobnika, który we mnie dmuchał, przypadkowo uderzyłam w twarz. Ten ktoś siarczyście wypowiedział serbską wiązankę przekleństw.
-Co ty do cholery tutaj robisz?- warknęłam, gdy wchodząc do kuchni zauważyłam Marcina.- Idź do tej prawdziwej Wiki!- krzyknęłam.
-Wercia, słuchaj, to nie tak...- zaczął i podszedł do mnie.
-Ej, Wercia, masz jakiś plaster czy coś?- podszedł do mnie Alek, trzymając się za krwawiący nos.
-A dajcie mi wszyscy święty spokój!- krzyknęłam i zamknęłam się w łazience.
        Chciałam sprawdzić, która godzina, ale mądra ja, rozwaliłam swojego iPhona i go nie złożyłam. Siedziałam gdzieś dobrą godzinę w łazience czytając wszystkie etykiety. Chłopacy w tym czasie wyszli. Weszłam do salonu i zebrałam telefon w całość i go włączyłam. Dostałam SMS-a.
Weroniciu, przepraszam. Chciałem przyjść sam, ale duży się ze mną zabrał ;-; Mogę przyjść? Ale sam... 
       Napisał Alek. Odpisałam, że może. Przygotowałam apteczkę. Alek przyszedł i mocno mnie przytulił. Zrobiłam mu opatrunek na zraniony nos.
-Wera, mam pytanie.- powiedział znienacka Alek. Spojrzałam na niego pytająco.- Dlaczego niektórzy nazywają cię Wiki?- spytał.
-Niektórzy znają moje drugie imię, a nie znają pierwszego.- odpowiedziałam.- Zjesz coś?- spytałam próbując zmienić temat.
-A ta "prawdziwa" Wiki? To kto to?- spytał.
-Nie wiem i nie chcę wiedzieć.- odpowiedziałam i wyciągnęłam z lodówki wszelkie potrzebne składniki na śniadanie, a z chlebaka wyciągnęłam chleb.
-A słuchaj... Mam prośbę...- spojrzał na mnie lekko przestraszony (?).
-Zamieniam się w słuch.- powiedziałam zachęcająco i wzięłam gryza kanapki, którą chwilę wcześniej przyrządziłam.
-Przyjedź na Serbię w drugi dzień świąt.- poprosił, a ja się zakrztusiłam gryzem, którego przed chwilą wzięłam.
-Co proszę?- spytałam.- Alek... Dlaczego?
-Oj, no bo... Moi rodzice chcą poznać dziewczynę jakąś, niby moją, a ja wiesz bez dziewczyny...- zaczął się plątać.
-Mam udawać twoją dziewczynę?- przerwałam mu, a on lekko potwierdził.- Oj, no dobra. To teraz tak... Oddajesz ten prezent, co ci dałam, dam ci go na święta. Zamawiasz mi bilet z Wawy, tam do stolicy Serbii i odbierasz mnie z lotniska. Za wszystko ty płacisz. Rozumiesz?
-No rozumiem. A teraz przepraszam, muszę lecieć... Wiesz, jednak wracam ze Skrzarami. Bo to, co miałem załatwić, to załatwiłem.- puścił mi oczko. -Prezent dam Łasce, Łasko Helenie, a Helena zapewne tobie.- uśmiechnął się.
-No ok. To pa.- chciałam go lekko ucałować w policzek, a ten obrócił głowę i ucałowałam go w usta.
-To ja zadzwonię. Papa.- uśmiechnął się i wyszedł nieprzejęty pocałunkiem.
     Lekko pokręciłam głową niedowierzająco i posprzątałam po śniadaniu. Wyrzuciłam butelkę po wódce i zabrałam się za szukanie pracy. Co prawda, dzisiaj wtorek, wykłady mam dopiero po południu. Poszperałam w internecie i znalazłam. Psycholog w ZAKSIE Kędzierzyn- Koźle. No super, a Marcin nic mi nie powiedział. Z resztą ostatnio często się kłócimy. Szybko wykonałam potrzebny telefon i umówiłam się na spotkanie na za godzinę. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam ciemne jeansy i jasny sweterek. Do tego zrobiłam lekki makijaż oczu. Wyszłam z domu około jedenastej czterdzieści i szybkim tempem udałam się na halę. O dwunastej trzydzieści podpisywałam umowę o pracę. Siatkarze mieli trening, więc poszłam obejrzeć trening. Pan Tomek przedstawił mnie zawodnikom, chociaż z każdym byłam na "ty". Wszyscy się ucieszyli, że będą mieli komu się wypłakać w ramię. Przyjęłam to ze śmiechem, z resztą jak cały team.
-Ej, Wercia... Dlaczego poszłaś na weterynarię?- spytał Łukasz Wiśniewski.
-A to ty nie wiesz? Zmieniłam kierunek.- powiedziałam.- Najpierw była psychologia, a później weterynaria.- uśmiechnęłam się.
-Wera, mogę cię poprosić na chwilę?- spytał Jurij.
-Ledwo zaczęłam pracę, ale okej... Słucham cię Jurijku.- zaśmiałam się, jak usiedliśmy na trybunach.
-Wrócić na Ukrainę?- spytał zmieszany.- Bo wiesz, wojna, ale tam mam rodziców. I się boję o to, że jak pojadę, to już nie wrócę...- opowiedział.
-Jurij, będą musieli cię puścić, bo by była katastrofa. Chyba że rodzicie przyjadą do ciebie.- powiedziałam, lekko się uśmiechając.
     Chwilę jeszcze porozmawiałam z Jurijem. Poszłam do domu i spakowałam jakiś długopis i coś jeszcze i poszłam na wykłady. O czternastej siedziałam już na nudnych wykładach, gdy wbiegł ktoś, kogo się nie spodziewałam, chociażby teraz, chociażby NIGDY.

___________
Przepraszam za górę i nieobecność :( Następny postaram  wypisać na czwartek 29 stycznia :) Do popisania ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz