poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 11.

       Obudziłam się o szóstej rano, bo zadzwonił do mnie Marcin. Powiedział, że mam szybko się spakować i o siódmej trzydzieści stać pod halą, bo jedziemy do Częstochowy. Aha, szybko mnie poinformowali. Jak oparzona wyskoczyłam z łóżka, wybrałam szybko ubrania, które założę na drogę i zaczęłam się pakować. Zakładając, że będziemy w środę i w czwartek, wzięłam na mecz, koszulkę ZAKSY, ciemne jeansy, a na czwartek czarne legginsy i beżowy sweterek. A na podróż wybrałam dresy i jakąś bluzę. Lekko się umalowałam. Było gdzieś szósta pięćdziesiąt, gdy zjadłam śniadanie i wypiłam kawę. Sprawdziwszy godzinę, poprawiłam włosy i ubrawszy się, wzięłam walizkę i wyszłam z mieszkania, dokładnie je zamykając. Wyszłam i doznałam szoku. Śnieg sypał, wiatr wiał niemiłosiernie, aż mi czapę prawie zwiało. Zła, szłam przez zamieć i doszłam pod halę. Stał Marcin, a ja stanęłam za nim.
-Uff... Nie wieje tak.- zaśmiałam się.- Jak tam u góry?- spytałam.
-Zimno, wieje, tak jak na dole.- zaśmiał się.- Będziesz mi płacić za osłonę.- uśmiechnął się.
-No wiesz ty co! Mogłeś mi powiedzieć, że jest zamieć, że mam czapkę na szpilki do komina doczepić, a nie kurde mi wyskakiwać z zapłatą!
-Ej, dzieciaki, nie kłócić się. A ty Zator się ogarnij.- pokazał na mnie Jurij.
-Jurij, tu Wera stoi.- zaśmiał się, Możdzonek. Jurij zrobił wielkie oczy i przedarł się przez odległość, która nas dzieliła.
-Ty, no rzeczywiście.- spojrzał i się zaśmiał.
       Przyjechał autokar i schowawszy wszyscy swoje walizki, weszliśmy do niego. Oczywiście kto mnie pociągnął na tył? Dick Kooy. Cały on.
-Holendrze jeden, czy ty mi dasz spokój?- zaśmiałam się.
-Nie.- wyszczerzył się do mnie. Usiadłam obok niego, oczywiście przy oknie.- Czekaj na chwile, gdzie Drzewo?- zaśmiałam się.
-Gdzieś tam siedzi, czekaj, o przed nami.- zaśmiał się i pokazując na siedzenie dokładnie naprzeciw nas.
-Ej, Drzewsko moje wielkie... Helcia odebrała prezent od Łaski?- spytałam się.
-Od łaski boskiej nie dostała nic. Ale od Michała ma.- uśmiechnął się.
-Katolik jeden.- warknęłam.
-A ty jesteś antychryst?- zaśmiał się Dick.
-No nie, ale urgh!- krzyknęłam i zaczęliśmy się śmiać z Dickiem.
      Całą podróż przegadałam z Dickiem w miarę możliwości. On przysypiał, ja też. No, ale co tam.
-Spaać mii się chceee!- jęknął załamany Dick, gdy weszliśmy do hotelu.
-A kto nie dał ci spać?- spytał Guma.
-Werka.- uśmiechnął się mega wesoło. Wszyscy siatkarze zaczęli wyć jak opętani.
-Tak, będzie nowa para w składzie.- zaśmiałam się i wspięłam się na palce, by pocałować Dicka w policzek.- Ogol się.- zaśmiałam się do Holendra.
-Dla ciebie wszystko.- oddał mi buziaka w policzek, schylając się. Wiedzą, że sobie z nich żartujemy, dlatego zbytnio się nie przejęli tym. Jesteśmy przyjaciółmi. -Werrraaa... Co robisz w drugi dzień świąt?- spytał, akcentując "Werrraaa". Nie odezwałam się.- Bo byś mogła przyjechać do mojej rodziny, udając moją dziewczynę?- spytał łaskawie.
-Dick... Ja już obiecałam Alkowi...- wyszeptałam ledwo słyszalnie.
-Znasz go niecały tydzień, a już z nim jedziesz do niego na święta? Mnie znasz ponad dwa lata!- zaczął się awanturować.
-Ale był pierwszy!
-To jak się z tobą prześpię, to będziesz moją dziewczyną!?- krzyknął.
       Bez słowa się od niego odwróciłam i poszłam do Możdżona. Zobaczył, że przegiął. Ale ja też przegięłam. Muszę to odwołać z Alkiem. Chyba że... Pojadę na pierwszy dzień świąt do Serbii, a na drugi dzień z Serbii do Holandii. Ale czy się wyrobię? Nie jestem pewna, ale jeszcze się zastanowię.
-Ej, Dick, słuchaj, przegiąłeś, ale jesteś moim cholernym przyjacielem, ale mam plan... Pojadę na pierwszy dzień świąt do Alka, a na drugi do ciebie... Okej?- spytałam.
-Jako że jesteś moją cholerną przyjaciółką, to okej.- zaśmiał się i przybiliśmy piątkę.
       Zaczęłam już obmyślać plan, jak powiedzieć o tym Alkowi... To zaraz... Muszę kupić prezent Dickowi. O Boże... Co mu kupić? Myśl, myśl, myśl! Wiem! Zawsze chciał nosić okulary zerówki, więc kupię mu takie duże kujonki i może jeszcze jakiegoś miśka... No to już mam obmyślone.
        Weszłam do pokoju, w którym byłam zakwaterowana z Kamilem Sołduchą. Całkiem dobrze trafiłam. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, aż przyszedł załamany Nimir.
-Co się stało, Nimirku?- spytałam opiekuńczym tonem.
-Nimirek jest smutny, bo trafił do pokoju z Dickiem...- powiedział smutno bawiąc się stopami.
-A czy Kamilek chciałby trafić do pokoju z Nimirkiem?- spojrzałam na mojego współlokatora.- Bo ja bym chciała, aby Nimirek zagrał taki mecz, by go wygrał...- pokiwał z uznaniem głową Nimir.
-Kamil zrobi to dla Nimirka.- zaśmiał się i wziął swoje torby.- I dla Werrrry!- przytulił mnie, a ja się prawie udusiłam.
-Idź powiedzieć Dickowi, by wziął torby i przyszedł do mnie.- zaśmiałam się do Nimira, a ten przytulił i wybiegł z pokoju.- Normalnie jak dzieci...- westchnęłam i włączyłam laptopa. Wszedł Dick.
        Chwilę porozmawialiśmy i Dick poszedł spać do dwunastej. A ja przez ten czas, zdążyłam zamówić dla niego okulary i misia. Taki wielki, metrowy miś... Niech się ucieszy. Przeliczając czas dostawy, to dojdzie to dzień przed Wigilią. O trzynastej zjedliśmy szybki i lekki obiad, a pół godziny później pojechaliśmy na halę. Wszyscy byli nastawieni na dobry mecz. Spełnił się. Z tymi, co mieli jakiś problem przed meczem, to porozmawiałam. MVP spotkania, który zakończył się 3:0 dla ZAKSY, został Dick Kooy. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Wszyscy się spojrzeli na nas i zaczęli krzyczeć "Dick! Dick! Dick!", co nas rozśmieszyło. Poszedł rozdać autografy i porobić zdjęcia. Nie śpieszyło mu się. Wróciliśmy do hotelu, a jako że była godzina siedemnasta, przejrzałam coś na laptopie, to weszłam na Facebooka, to coś się pouczyłam, bo niedługo sesja, to wiadomo, nie? To zadzwoniłam do Heleny i przy okazji zadzwoniłam do Alka.
-To polecimy razem, bo ja w ten dzień lecę.- zaśmiał się do telefonu, gdy powiedziałam mu swój plan.
-No dobra.- zaśmiałam się.- Nie będzie ci to przeszkadzało, że przylecę z metrowym misiem?- spytałam.
-Nie, najwyżej powiemy, że jedziesz do młodszej kuzynki albo coś...- zapewne się uśmiechnął.-Masz stresa?- spytał.
-Nie, no co tyy.- zaśmiałam się, dość na mnie nerwowo.
-Ale śmiejesz się nerwowo...- zauważył.
-Sesja się zbliża.- ziewnęłam i wszedł Dick.- Słuchaj, muszę kończyć, praca woła. Pa. Do dwudziestego piątego.- cmoknęłam.
-Pa.- zaśmiał się i się rozłączył.
-Alek?- spytał niby to niewzruszony.
-Nie bądź zazdrosny.- uśmiechnęłam się, przysiadając obok niego na łóżku.
-Jak mam nie być zazdrosny jak jestem i to cholernie? Boję się, że zaczniesz się z nim przyjaźnić, to zapomnisz o mnie.- jęknął.
-Nie ma o co. Uwierz mi. Kocham cię... Po przyjacielsku oczywiście.- zaśmiałam się, gdy zobaczyłam jego błysk w oku.
-Ja ciebie też.- zaśmiał się.- Ubieraj się ciepło, idziemy na bitwę na śnieżki. Jest tu spoko park z metrowym śniegiem...- zrobił oczy jak pięciozłotówki.
-Ale nie mam nic ciepłego.- jęknęłam.
-Nie? To łap.- zaśmiał się i rzucił mi jego dresy.- Jak będą za duże to naciągnij gumkę. Idę zebrać dzieciaki. Pa.- cmoknął mnie w policzek i wyszedł.
      Westchnęłam i poszłam się przebrać. Po chwili wyszłam przed recepcję i zauważyłam Zatora, Nimira, Możdżona, Lucasa, Krzyśka Rejno i Krzyśka Zapłackiego. I no oczywiście Dick. No jak dzieci.
-Podzielimy się na grupy.- powiedział zadowolony Dick.- Ja, Wera, Możdżon i Lucas.- powiedział i wyszliśmy z recepcji.- Reszta razem.- uśmiechnął się.
       Przed wejściem do owego parku, przeżegnałam się i rozpoczęła się bitwa. Ja jako najmniejsza, miałam jeszcze tą wygodność, że mogłam wskakiwać na siatkarzy i "myć" im twarze. Oni zdezerientowani, obkręcali się i szukali mnie, a ja już atakowałam kogoś innego. Tak, też jestem dzieckiem. Wszyscy my... Ach....

_________________________________
JESTEM! Trochę może oklepane, ale co... U kogo zima? :> U mnie już schodzi :< :< Płakam... :D Nie chcę jeszcze wiosny. ZIMO STÓJ! Sorry, że narzekałam na śnieg i krzyczałam kto go wymyślił, już tego więcej nie powiem. Przepraszaaam! :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz