niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 7.

    Siedziałam z Marcinem w tej kawiarni i rozmawialiśmy o wielu rzeczach, gdy nagle podszedł do nas Alek. Momentalnie zbladłam, a po chwili pokryłam się rumieńcem. Alek lekko się uśmiechnął.
-Jak tam było pod stołem?- rzucił. Cholera, on wie... Marcin się zaśmiał.
-Fajnie.- odpowiedziałam i wzięłam łyka czekolady. -Otworzyłeś prezent?- spytałam.
-Nie.- odpowiedział.- A co tam jest?- spytał zaciekawiony.
-Otwórz w Bełku.- uśmiechnęłam się.
-No ok, a mam na niego uważać?- spytał.
-Jakbyś się postarał...- lekko się uśmiechnęłam.- Słuchaj, ja muszę już...
-Podać numer Alkowi...- wciął się Marcin, bo wiedział, o co mi chodzi. Zgromiłam go wzrokiem.
-O, no właśnie! To dobry pomysł.- powiedział i wziął mój telefon z stolika. A tu suprajsik! Kod.- Wera...- jęknął.
-Jeden, cztery, jeden, siedem, osiem, dwa, dziewięć, jeden, dziewięć, dziewięć, cztery.- powiedziałam cały swój kod. (14178291995).
    Pierwsza cyfra z drugą współgrała i dawała numer "14". Moja szczęśliwa liczba roczna. Trzecia i czwarta tak samo i dawała "17". Moja szczęśliwa liczba miesięczna. Piąta liczba to była moja szczęśliwa liczba tygodniowa. I reszta to moja data urodzenia. 2 września 1995 rok.
-Co to jest?- warknął Alek, mając problem ze zrozumieniem liczb.
-Daj. Wpiszę.- zaśmiałam się i odebrałam telefon. Wpisałam kod, patrząc na Alka, który patrzał mi na dłonie.
-What the...- zrobił wielkie oczy i szybko wpisał swój numer. Później wyciągnął swój telefon i przepisał mój numer. -Nie rozumiem, po co kobietom takie kody, a ty Marcin?- zagadał, biorąc krzesło i siadając obok Marcina.
-No ja tak samo...- zaśmiał się Marcin i szybko wziął telefon i wyłączył kod.
-Boże, ty też.- uderzył się w czoło Alek.
-Ee... Chłopaki ja już lecę, muszę ogarnąć mieszkanie...
-Masz ogarnięte.- powiedział Marcin.- Chociaż... Alek o której wyjeżdżacie?- zagadał Marcin.
-Chłopaki wyjeżdżają dzisiaj pod wieczór, a ja jutro, bo muszę jeszcze z kimś się spotkać, a bo co?- spytał.
-Chętnie pomożesz Werci, co?- uśmiechnął się do mnie.
-Oo. Z miłą chęcią.- uśmiechnął się Alek, a mi serce zaczęło bić.
-Marcin, a jak coś się stanie!?- jęknęłam.
-Trudno.- uśmiechnął się Marcin.- Tak bardzo chciałaś iść, to się zbieraj, mała.- zaśmiał się, a ja go już któryś raz zgromiłam wzrokiem i się ubrałam.
    Wyszłam z Alkiem z kawiarni, żegnani oklaskami i gwizdami. Alek pokazał środkowego palca bełchatowskim pszczółkom. Szliśmy do mojego mieszkania w ciszy, delektując się zimnem i padającym śniegiem. Nagle Serb się schylił i rzucił mnie śnieżką. Ja zła, zrobiłam tak samo. Niby tylko lekkie rzucenie śnieżką, ale po chwili to przeradza się w wojnę. Rzuciłam się Alkowi na plecy ze śnieżką i zmyłam mu twarz. Nie był mi dłużny. Zrzucił mnie z pleców na wielką zaspę śnieżną i schylił się nade mną z śnieżką w dłoni. Chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. Alek patrzał na moje oczy, usta i oczy na przemian.
     I nagle nasze usta złączyły się w pocałunku. Serb miał ciepłe i słodkie usta. Całował delikatnie i bardzo przyjemnie. Byłam zawstydzona, cała czerwona. Alek za to lekko zarumieniony.
     Szybko zerwałam się na równe nogi, lepiąc śnieżkę. Gdy Alek się otrzepał i podniósł ze śniegu, rzuciłam w niego śnieżką, trafiając prosto w czoło. Zaczęliśmy się śmiać i w takim humorach doszliśmy do mojego mieszkania.
     Podejrzewam, że urosłam u Alka o kilka centymetrów.

________________
 Cześć. Nie odpowiadam za górę :) Zauważyliście nowy wygląd bloga? I muzykę? :) Jeszcze troszkę popracuję. Nie wiem, czy jutro da się naskrobać nowy rozdział... Nie wiem, czy w ogóle dam radę coś przez ten tydzień dodać. 
U was też tak wieje? :< 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz