sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 10., cz. 2

     Odkąd opowiedziałam wszystko przyjaciołom, poszłam z Marcinem do miasta. A dokładniej do kina. Okazało się, że była cała drużyna ZAKSY. Ci jak poparzeni przybiegli do mnie.
-Wera, pomóż mi!- krzyczał jeden przez drugiego.
-Hej, w kolejkę się ustawić.- zaśmiałam się, a wszyscy gęsiego ustawili się do mnie. Pierwszy stał Pawełek Zatorski.- No, Zator, ty nie masz problemów, chyba że z głową.- zaśmiałam się, a wszyscy za mną.
-Ale Werka, nie wiem co kupić dziewczynie na święta.- jęknął.
-Szpilki, sukienkę, kosmetyki, czekoladę, książki, ewentualnie coś innego, na przykład prostownicę.- powiedziałam. -Kolejny!- zaśmiałam się. Usiadłam przy jednym z stolików i podszedł Michał Ruciak.- Dziecku możesz kupić zabawki. Ewentualnie jakieś ładne ciuszki.- uśmiechnęłam się, zanim zdążył odpowiedzieć. I odszedł z uśmiechem. - Ej, ale no chłopaki... Pomysły na prezenty chcecie to ruszcie mózgownicą.- jęknęłam i podeszłam do Marcina.- Marcin... Na jaki film idziemy?- spytałam.
-Jakiś horror. Chyba "Anabell". - powiedział.
-Jezu...- jęknęłam.- Oglądałam i jest do lipy.- powiedziałam.
-Ej, to ja to wybierałem!- powiedział oburzony Paweł Zagumny.- Co? Może chcesz iść na "My Little Pony"?!- spojrzał na mnie z oburzeniem.
-Pawełku...- spojrzałam na Zatorskiego.- Pójdziemy na "My Little Pony"?- uśmiechnęłam się.
-A ile wy macie lat?- spojrzał na nas Jurij.- Wercia cyka. Widać to.- zaśmiał się.
-Ja z chęcią pójdę na "My Little Pony"!- powiedział Zatorski.
-A nie mówiłam, że Zator ma coś z głową?- zaśmiałam się i wszyscy weszli do sali kinowej.
      Siedziałam między Marcinem a Dickiem. Wybraliśmy angielską wersję z napisami, aby każdy to ogarnął. Oglądałam ten film. Niby spoko i tego, ale no błagam. Żeby nawet Jurij krzyczał ze strachu, a Dick się do mnie przytulał? I kto tu teraz cyka, co? Film się skończył, a Dick ze zamkniętymi oczami, wyszeptał:
-Skończyło się?
-Tak, Dick. Skończyło się.- westchnęłam. Wyszliśmy z sali.- I chłopaki, kto tu teraz cyka?- spojrzałam na Jurija dwuznacznie.
-Hej no... Wybacz... Ale to było straszne!- jęknął.
-Chyba u ciebie w gaciach.- warknęłam.- Czy tylko ja z Pawełkiem się nie baliśmy?- jęknęłam.
-Zator?- spytał Guma. - Bo ja się nie bałem też.- powiedział.
-No tak, nikt się bał z CHŁOPAKÓW. Jurij się darł jak opętany, jakby sam grał w tym filmie, a Dick jak małe dziecko się do mnie przytula!- krzyknęłam na prawie całe kino.
-Wybacz, ale to ty powinnaś z nami przeprowadzić rozmowę.- spojrzał na mnie Nimir Abdel- Aziz.
-Nimir, ja jestem tu poza pracą, jak każdy. Także no... Idę do mieszkania. Narka ciamajdy.- wytknęłam im język i odeszłam.
      Wiele ludzi, w większości chłopacy piętnastoletni, oglądało się za mną. W jednej grupce takich chłopaków szedł Janek. Zmieniłam się, przefarbowałam włosy. Nie poznał mnie, ba! nawet nie odwrócił się. Może zapomniał o mnie? Mam nadzieję. Szybkim krokiem doszłam do mieszkania. Szybko się umyłam i ustawiłam budzik na ósmą rano. Zjadłam lekką kolację i poszłam spać.

___________
Macie nowy rozdział 10, ale część 2. Wiem lipa... :P 

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 10. cz. 1

     Na uczelnię wbiegł mój były, który wciągnął mnie w narkotyki. Przeprosił i powiedział, że jest nowym studentem. Szybko zasłoniłam twarz włosami i mnie ominął, pewnie nie spostrzegając się, że tutaj teraz jestem. Wszystkie wykłady się skończyły, a ja przestraszona wybiegłam z uczelni. Wbiegłam do mieszkania Heleny i Marcina. Siedziała tam tylko Helena.
-Jezu, Wercia, mów jak wbiegasz!- przestraszyła się.
-Janek... On... On... Wrócił...- wyszeptałam i przytuliłam się do przyjaciółki.
-Ale co? Jaki Janek?- wypytywała.
     Opowiedziałam jej wszystko. Obejrzałyśmy jakiś durny melodramat. Do tego jakiś durny film o lotnictwie. I przyszedł Marcin. Wszystko mu opowiedziałam. Co do joty. Ale nie powiedziałam mu najważniejszego.
-Słuchaj, ty jesteś naszą psycholoczgą, nie załamuj się.- uśmiechnął się.
-Jak już to psychologiem w wersji żeńskiej.- powiedziałam. -Ale Marcin. On wrócił...- wyszeptałam i zaczęłam płakać.
-Ale kto wrócił?- dopytywał.
-Janek... On... On... Wrócił...- wyszeptałam ponownie i wtuliłam się w przyjaciela.

____
Wiem, krótkie, wypalam się. Jeszcze jedna część tylkoo... Chyba to będą dwie części... Przepraszam. Tak, wiem to, że jeszcze po terminie :( Możliwe, że to będzie już koniec tego bloga... Chyba go zawieszę... A miałam taki plan... 

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 9.

       Gdy weszłam do mieszkania, sprawdziłam wyświetlacz telefonu. Pięć nieodebranych połączeń od Alka, osiem od Heleny i jedno od Marcina. Rzuciłam telefonem (dosłownie) o podłogę, a ten się rozleciał. Głupie iPhony! Wzięłam setkę butelki miętowej wódki i wypiłam całą naraz. Chwilę później zasnęłam.
        Obudziłam się dzięki dmuchaniu w twarz. Osobnika, który we mnie dmuchał, przypadkowo uderzyłam w twarz. Ten ktoś siarczyście wypowiedział serbską wiązankę przekleństw.
-Co ty do cholery tutaj robisz?- warknęłam, gdy wchodząc do kuchni zauważyłam Marcina.- Idź do tej prawdziwej Wiki!- krzyknęłam.
-Wercia, słuchaj, to nie tak...- zaczął i podszedł do mnie.
-Ej, Wercia, masz jakiś plaster czy coś?- podszedł do mnie Alek, trzymając się za krwawiący nos.
-A dajcie mi wszyscy święty spokój!- krzyknęłam i zamknęłam się w łazience.
        Chciałam sprawdzić, która godzina, ale mądra ja, rozwaliłam swojego iPhona i go nie złożyłam. Siedziałam gdzieś dobrą godzinę w łazience czytając wszystkie etykiety. Chłopacy w tym czasie wyszli. Weszłam do salonu i zebrałam telefon w całość i go włączyłam. Dostałam SMS-a.
Weroniciu, przepraszam. Chciałem przyjść sam, ale duży się ze mną zabrał ;-; Mogę przyjść? Ale sam... 
       Napisał Alek. Odpisałam, że może. Przygotowałam apteczkę. Alek przyszedł i mocno mnie przytulił. Zrobiłam mu opatrunek na zraniony nos.
-Wera, mam pytanie.- powiedział znienacka Alek. Spojrzałam na niego pytająco.- Dlaczego niektórzy nazywają cię Wiki?- spytał.
-Niektórzy znają moje drugie imię, a nie znają pierwszego.- odpowiedziałam.- Zjesz coś?- spytałam próbując zmienić temat.
-A ta "prawdziwa" Wiki? To kto to?- spytał.
-Nie wiem i nie chcę wiedzieć.- odpowiedziałam i wyciągnęłam z lodówki wszelkie potrzebne składniki na śniadanie, a z chlebaka wyciągnęłam chleb.
-A słuchaj... Mam prośbę...- spojrzał na mnie lekko przestraszony (?).
-Zamieniam się w słuch.- powiedziałam zachęcająco i wzięłam gryza kanapki, którą chwilę wcześniej przyrządziłam.
-Przyjedź na Serbię w drugi dzień świąt.- poprosił, a ja się zakrztusiłam gryzem, którego przed chwilą wzięłam.
-Co proszę?- spytałam.- Alek... Dlaczego?
-Oj, no bo... Moi rodzice chcą poznać dziewczynę jakąś, niby moją, a ja wiesz bez dziewczyny...- zaczął się plątać.
-Mam udawać twoją dziewczynę?- przerwałam mu, a on lekko potwierdził.- Oj, no dobra. To teraz tak... Oddajesz ten prezent, co ci dałam, dam ci go na święta. Zamawiasz mi bilet z Wawy, tam do stolicy Serbii i odbierasz mnie z lotniska. Za wszystko ty płacisz. Rozumiesz?
-No rozumiem. A teraz przepraszam, muszę lecieć... Wiesz, jednak wracam ze Skrzarami. Bo to, co miałem załatwić, to załatwiłem.- puścił mi oczko. -Prezent dam Łasce, Łasko Helenie, a Helena zapewne tobie.- uśmiechnął się.
-No ok. To pa.- chciałam go lekko ucałować w policzek, a ten obrócił głowę i ucałowałam go w usta.
-To ja zadzwonię. Papa.- uśmiechnął się i wyszedł nieprzejęty pocałunkiem.
     Lekko pokręciłam głową niedowierzająco i posprzątałam po śniadaniu. Wyrzuciłam butelkę po wódce i zabrałam się za szukanie pracy. Co prawda, dzisiaj wtorek, wykłady mam dopiero po południu. Poszperałam w internecie i znalazłam. Psycholog w ZAKSIE Kędzierzyn- Koźle. No super, a Marcin nic mi nie powiedział. Z resztą ostatnio często się kłócimy. Szybko wykonałam potrzebny telefon i umówiłam się na spotkanie na za godzinę. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam ciemne jeansy i jasny sweterek. Do tego zrobiłam lekki makijaż oczu. Wyszłam z domu około jedenastej czterdzieści i szybkim tempem udałam się na halę. O dwunastej trzydzieści podpisywałam umowę o pracę. Siatkarze mieli trening, więc poszłam obejrzeć trening. Pan Tomek przedstawił mnie zawodnikom, chociaż z każdym byłam na "ty". Wszyscy się ucieszyli, że będą mieli komu się wypłakać w ramię. Przyjęłam to ze śmiechem, z resztą jak cały team.
-Ej, Wercia... Dlaczego poszłaś na weterynarię?- spytał Łukasz Wiśniewski.
-A to ty nie wiesz? Zmieniłam kierunek.- powiedziałam.- Najpierw była psychologia, a później weterynaria.- uśmiechnęłam się.
-Wera, mogę cię poprosić na chwilę?- spytał Jurij.
-Ledwo zaczęłam pracę, ale okej... Słucham cię Jurijku.- zaśmiałam się, jak usiedliśmy na trybunach.
-Wrócić na Ukrainę?- spytał zmieszany.- Bo wiesz, wojna, ale tam mam rodziców. I się boję o to, że jak pojadę, to już nie wrócę...- opowiedział.
-Jurij, będą musieli cię puścić, bo by była katastrofa. Chyba że rodzicie przyjadą do ciebie.- powiedziałam, lekko się uśmiechając.
     Chwilę jeszcze porozmawiałam z Jurijem. Poszłam do domu i spakowałam jakiś długopis i coś jeszcze i poszłam na wykłady. O czternastej siedziałam już na nudnych wykładach, gdy wbiegł ktoś, kogo się nie spodziewałam, chociażby teraz, chociażby NIGDY.

___________
Przepraszam za górę i nieobecność :( Następny postaram  wypisać na czwartek 29 stycznia :) Do popisania ;) 

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 8.

     Z Alkiem w mieszkaniu śmialiśmy się, oglądaliśmy i co najdziwniejsze rzucaliśmy się popcornem. Serb wyszedł z mieszkania, a kto oczywiście musiał sprzątać? No oczywiście, że ja. Kochana Wercia, Wikusia. Nienawidzę tego. I stąd to wielkie zdziwienie Marcina, gdy wszedł do mojego mieszkania.
     Co to miało być? Ten feralny pocałunek? Szczerze, podobało mi się to, ale czy Alkowi także? Po chwili dostałam SMS-a.
Werciu, Wikusiu, najukochańsza... 
     Napisał Marcin. Boże, co on ode mnie chce?
Czego? 
Gówna psiego :) Słuchaj ino... Wbijasz do nas? ^^ 
Kiedy i o której?
Teraz. Jest u cb Alek?
Nie, a bo co?
Nie, nic. Ruszaj się :))
      Szybko się ubrałam i w dość wolnym tempem, poszłam do domu przyjaciół. Zastała mnie u nich kolacja. Siedziała Helcia, Michał Łasko i Marcin z Alkiem. Zdziwiona, podeszłam do parki kobieta- mężczyzna i się przywitałam. Czy to podwójna randka? Chyba, że Marcin jeszcze kogoś zaprosił, to będzie potrójna? Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi i elegancki Marcin pobiegł do drzwi. Po chwili weszła dziewczyna, która była bardzo podobna do mnie.
-Poznajcie Wiktorię!- przedstawił nam swoją koleżankę Marcin.
-Czeeść...- Helena uśmiechnęła się trochę wymuszająco, jak tak samo.
-Hej.- uśmiechnęła się Wiktoria.
       Chciałam, by te Piekło zakończyło się jak najszybciej. Spojrzenia Alka na mnie i koleżankę Marcina co chwilę, tak samo ona; głupie docinki; kawały. Nie lubię takiego czegoś.
-Wika- powiedział Marcin i ja i ta druga podniosła głowę.- Ta prawdziwa Wika.- mruknął, patrząc na mnie niechętnie.
        Już widzę tą twoją niechęć. Przyszedł mój sobowtór, to ja już nie istnieję, tak? Dobra... Wstałam od stołu, szybko nałożyłam czarne botki, płaszczyk, komin i czapkę i wyszłam z mieszkania Możdżonków. Od razu wybiegła za mną ta cholera.
-Wera, czekaj...- wysapała.
-Czego chcesz?- warknęła.
-Jesteś moją siostrą bliźniaczką.- powiedziała. - Kazali mi szukać Weroniki  Kulasiewicz. I znalazłam w mediach; dziewczyna Możdżona, prawie narzeczona, znienawidzona dziewczyna siostry siatkarza... I zaczęłam poszukiwania- gadała jak najęta.
-Weź, skończ. Co mu nagadałaś, że patrzy na mnie z niechęcią?- warknęłam, tupając niespokojnie nogą.
-Całą prawdę.- powiedziała.
-Jak ty mnie wariatko nie znasz! Nie marnuj mi życia. Nawet cię nie znam, ale okej. Nara.- powiedziałam i ruszyłam do mieszkania najdłuższą drogą.
      Urosłam? U Alka może i dwa centymetry, u Marcina nie wiem, czy przypadkiem nie zmalałam o pięć, a u tej Wiktorii? Nie obchodzi mnie to.

---------------------------------
Suprajs! Lipa, wiem ;)) Kończy się półrocze, wystawianie ocen. Teraz poprawy, także no... Nie wiem, kiedy 9. Buziakii ;) PS. zapraszam na Lewandowskiego ;3 

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 7.

    Siedziałam z Marcinem w tej kawiarni i rozmawialiśmy o wielu rzeczach, gdy nagle podszedł do nas Alek. Momentalnie zbladłam, a po chwili pokryłam się rumieńcem. Alek lekko się uśmiechnął.
-Jak tam było pod stołem?- rzucił. Cholera, on wie... Marcin się zaśmiał.
-Fajnie.- odpowiedziałam i wzięłam łyka czekolady. -Otworzyłeś prezent?- spytałam.
-Nie.- odpowiedział.- A co tam jest?- spytał zaciekawiony.
-Otwórz w Bełku.- uśmiechnęłam się.
-No ok, a mam na niego uważać?- spytał.
-Jakbyś się postarał...- lekko się uśmiechnęłam.- Słuchaj, ja muszę już...
-Podać numer Alkowi...- wciął się Marcin, bo wiedział, o co mi chodzi. Zgromiłam go wzrokiem.
-O, no właśnie! To dobry pomysł.- powiedział i wziął mój telefon z stolika. A tu suprajsik! Kod.- Wera...- jęknął.
-Jeden, cztery, jeden, siedem, osiem, dwa, dziewięć, jeden, dziewięć, dziewięć, cztery.- powiedziałam cały swój kod. (14178291995).
    Pierwsza cyfra z drugą współgrała i dawała numer "14". Moja szczęśliwa liczba roczna. Trzecia i czwarta tak samo i dawała "17". Moja szczęśliwa liczba miesięczna. Piąta liczba to była moja szczęśliwa liczba tygodniowa. I reszta to moja data urodzenia. 2 września 1995 rok.
-Co to jest?- warknął Alek, mając problem ze zrozumieniem liczb.
-Daj. Wpiszę.- zaśmiałam się i odebrałam telefon. Wpisałam kod, patrząc na Alka, który patrzał mi na dłonie.
-What the...- zrobił wielkie oczy i szybko wpisał swój numer. Później wyciągnął swój telefon i przepisał mój numer. -Nie rozumiem, po co kobietom takie kody, a ty Marcin?- zagadał, biorąc krzesło i siadając obok Marcina.
-No ja tak samo...- zaśmiał się Marcin i szybko wziął telefon i wyłączył kod.
-Boże, ty też.- uderzył się w czoło Alek.
-Ee... Chłopaki ja już lecę, muszę ogarnąć mieszkanie...
-Masz ogarnięte.- powiedział Marcin.- Chociaż... Alek o której wyjeżdżacie?- zagadał Marcin.
-Chłopaki wyjeżdżają dzisiaj pod wieczór, a ja jutro, bo muszę jeszcze z kimś się spotkać, a bo co?- spytał.
-Chętnie pomożesz Werci, co?- uśmiechnął się do mnie.
-Oo. Z miłą chęcią.- uśmiechnął się Alek, a mi serce zaczęło bić.
-Marcin, a jak coś się stanie!?- jęknęłam.
-Trudno.- uśmiechnął się Marcin.- Tak bardzo chciałaś iść, to się zbieraj, mała.- zaśmiał się, a ja go już któryś raz zgromiłam wzrokiem i się ubrałam.
    Wyszłam z Alkiem z kawiarni, żegnani oklaskami i gwizdami. Alek pokazał środkowego palca bełchatowskim pszczółkom. Szliśmy do mojego mieszkania w ciszy, delektując się zimnem i padającym śniegiem. Nagle Serb się schylił i rzucił mnie śnieżką. Ja zła, zrobiłam tak samo. Niby tylko lekkie rzucenie śnieżką, ale po chwili to przeradza się w wojnę. Rzuciłam się Alkowi na plecy ze śnieżką i zmyłam mu twarz. Nie był mi dłużny. Zrzucił mnie z pleców na wielką zaspę śnieżną i schylił się nade mną z śnieżką w dłoni. Chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. Alek patrzał na moje oczy, usta i oczy na przemian.
     I nagle nasze usta złączyły się w pocałunku. Serb miał ciepłe i słodkie usta. Całował delikatnie i bardzo przyjemnie. Byłam zawstydzona, cała czerwona. Alek za to lekko zarumieniony.
     Szybko zerwałam się na równe nogi, lepiąc śnieżkę. Gdy Alek się otrzepał i podniósł ze śniegu, rzuciłam w niego śnieżką, trafiając prosto w czoło. Zaczęliśmy się śmiać i w takim humorach doszliśmy do mojego mieszkania.
     Podejrzewam, że urosłam u Alka o kilka centymetrów.

________________
 Cześć. Nie odpowiadam za górę :) Zauważyliście nowy wygląd bloga? I muzykę? :) Jeszcze troszkę popracuję. Nie wiem, czy jutro da się naskrobać nowy rozdział... Nie wiem, czy w ogóle dam radę coś przez ten tydzień dodać. 
U was też tak wieje? :< 

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 6. cz. 2

-No, Helena powiedziała, że przyjdziecie do mnie na święta.- powiedziałam. Marcin nadal stał, nic nie rozumiejąc.
-Ale kiedy mówiła to? Ja dopiero wracam z treningu. Zrób mi kawę i daj te moje ulubione cytrynowe ciastka. - i wszedł do mojego salonu, wygodnie się rozsiadając na mojej kanapie z motywem zebry. 
   Ja ciężko westchnęłam i ruszyłam do kuchni w celu zrobienia ziarnistej kawy i wyłożenia cytrynowych ciasteczek na talerzyk. Zasypałam dwa kubki kawy i wstawiłam wodę. 
    Wiele osób, gdy chodziłam po Kędzierzynie- Koźlu zatrzymywało mnie i pytało się, czy mogą autograf. Dlaczego? A dlatego że mówili, że wyglądam na modelkę, a niektórzy nawet, że przypominam im Katarzynę Skowrońską- Dolatę. Zastanawiam się, czy widzieli kiedyś Kasię. Przecież nie jesteśmy podobne! Jestem niższa, mam ciemniejsze włosy i inne rysy twarzy. 
    Z transu wyrwało mnie pyknięcie guziczka, że woda jest już gotowa. Zalałam wodę, wziąłem zalaną kawę i wróciłam po śmietanki, ciasteczka i cukierniczki. Marcin wziął łyka kawy i spojrzał mi w oczy, gdy usiadłam naprzeciw jego na czarnym fotelu. 
-Dzwoniłaś do niej?- spytał. 
-Tak.- odpowiedziałam. 
-I powiedziała, że nigdzie się nie wybieramy?- spytał ponownie. 
-Tak.- odpowiedziałam. 
-Okej, to o której?- spytał roześmiany i wziął ciasteczko. 
-Nie wiem jeszcze. Podejrzewam, że o siedemnastej. - odpowiedziałam po raz trzeci. 
-Mhm... A kto będzie jeszcze u ciebie?
-Wy, Guma z żoną i dziećmi, Paweł z dziewczyną i miał być Alek, ale on jedzie do Serbii.- powiedziałam. 
-Aha. A przynieść coś? Bo Helcia mogłaby zrobić ciasto kruszonkę i gyrosa.- powiedział Marcin. 
-Okej, bardzo mi to pomoże. Spytam jeszcze się Pawłów, czy dziewczyny by mogły też coś zrobić.- uśmiechnęłam się. 
-Wiesz co? Fajną masz choinkę.- uśmiechnął się Marcin. 
-Taka patriotyczna.- zaśmialiśmy się. 
    Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy i Marcin powiedział, że idziemy na spacer. A nie mówiłam? Poszliśmy się przejść po kędzierzyńskich uliczkach. Weszliśmy do jednej z naszych ulubionych kawiarni i zamówiliśmy dwa kubki gorącej czekolady, gdy nagle weszła drużyna bełchatowskich siatkarzy. Szybko schowałam się pod stołem, udając, że czegoś szukam, a Marcin się śmiał i nagle zauważyłam wielkie buty, z rozmiarem czterdzieści sześć, które zatrzymują się obok nas, a właściwie w tym momencie obok Marcina. 
-Siemaneczko, Marcin.- przywitał się Karol Kłos, a Marcin mu odpowiedział.- Jesteś tu sam?- spytał zaciekawiony, siadając na moim miejscu, prawie mnie uderzając, ale na szczęście przyczepiłam się do nogi Marcina. 
-Właściwie to tak, ale zaraz Wercia przyjdzie.- ruszył lekko nogą. 
-Och, ta Kulesiewicz, czy jak jej tam było?- spytał. 
-Mów na nią Wiki albo Wera.- chyba się uśmiechnął. 
-To sobie z Alkiem pewnie pogada.- zaśmiał się Karol. 
-Chyba.- walnęłam Marcina w nogę.
-Dobra, ja idę już. Nara, Marcin, nie będę wam przeszkadzać.- powiedział Karol i odszedł. 
     Później Marcin szturchnął nogą, że mogę wychodzić. Wyszłam i udałam, że dopiero co przyszłam. Westchnęłam i wzięłam dużego łyka czekolady. Próbowałam jakoś twarz zasłonić włosami, Marcin się śmiał ze mnie. 
-Weź, to nie jest śmieszne.- warknęłam.
-Dlaczego chcesz go unikać?- spytał Marcin. 
-Nie wiem sama, po prostu... Przyszłam tu z tobą i nie chcę, byś był tu sam, a ja bym poszła gdzieś.- powiedziałam. 
-Och, czyli dla mnie się starasz, unikając ideała?- zaśmiał się Marcin. 
-Możliwe.- uśmiechnęłam się kpiąco. 
-Weź przestań. - powiedział Marcin, a ja przestałam się ukrywać.- Nie wyjdziemy stąd szybciej, aż Helcia zadzwoni, a ty nie pisz do niej SMS-ów, by zadzwoniła.- wyprzedził mnie Marcin. 
-No, ale dlaczego?- jęknęłam.
-Bo tak. - zaśmiał się. 
    Chyba dzisiaj urosłam w oczach Marcina o jakieś dwa centymetry, ewentualnie pięć... 
/Alek
   Weszliśmy z chłopakami do jednej z kawiarni śmiejąc się. Zerknąłem w bok i zauważyłem dziewczynę, która zniknęła pod stołem. Przy tym samym stoliku siedział Marcin Możdżonek, czyli to była Wika. 
    Kawiarnia była dość duża w ciemnych odcieniach.
   Powiedziałem Karolowi, by poszedł sprawdzić. Zrobił to i po chwili wrócił, mówiąc, że niby zaraz przyjdzie. I tak się stało. Na chwilę odwróciłem wzrok na kelnerkę i pojawiła się Wera. 
   Zastanawiało mnie jedno... Dlaczego Wera albo Wika? Trochę to było dziwne. 
   
_______________
Cześć! :) Druga i ostatnia część rozdziału 6. Podoba się? Mam nadzieję. A więc tak... Nie wiem kiedy będzie rozdział 7., więc nie obiecuję, że będzie on szybko. Dobra, lecę na "rewolucję" w pokoju ;D DO NASTĘPNEGO. 

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 6. cz.1

   Gdy weszłam do domu i zakupy położyłam w kuchni na stole, zaczęłam sprzątać. Przy rytmach disco- polo w godzinę wysprzątałam cały salon, by mieć, gdzie ustawić choinkę. Miałam duży, jasny salon z wielkim stołem, krzesłami, czarną meblościanką i plazmą. I dużo wolnego miejsca. Później wysprzątałam cały przedpokój. Letnie kurtki zawiesiłam w szafę "wbudowaną" w ścianę i letnie buty także schowałam do tej szafy. Wszelkie moje czapki zimowe (zaledwie dwie) i szale (też zaledwie dwa) położyłam na szafeczce nad wieszakami. Na wieszaki zawiesiłam czerwony, piękny płaszczyk i czarną kurtkę ze złotymi elementami. Do szafki na buty włożyłam ocieplane szpilki, koturny, botki i kozaczki. Oj, no Wika, musisz się ogarnąć z tymi prezentami dla samej siebie!
    Szybko ogarnęłam kuchnię, z resztą, tylko godzinka w rytmach polskiego disco- polo i mogłam coś spokojnie zjeść i napić się. Po zjedzonym posiłku i wypiciu herbaty zadzwoniłam do wszystkich ludzi, którym kupiłam prezenty. Wszyscy ku mojemu zdziwieniu zgodzili się.
     Już miałam iść do sypialni i pokoju gościnnego, gdy ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Jak na skrzydłach poszłam otworzyć. Był to dostawca z choinką. Odebrałam dwumetrową choinkę i poszłam ją ozdabiać. Zaczęłam ją ozdabiać kolorowymi lampkami i czerwonymi bombkami. Ogólnie efekt patriotyczny.
    Po udekorowaniu choinki, poszłam do swojej sypialni; zmieniłam pościel i zaglądnęłam w szafki. Był taki ładny album. Wzięłam go w dłonie i zaczęłam przeglądać... Wszystkie zdjęcia z Marcinem, wszelkie kłótnie, wyjazdy, godzenie... Wszystko. Poszłam do pokoju gościnnego i też zmieniłam pościel. Wszędzie poodkurzałam i znowu usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Marcin?- spytałam zaskoczona.
-Cześć.- zaśmiał się.- Posprzątałaś?- spytał zaskoczony, wchodząc do mieszkania.
-No wiesz, w końcu chcę święta u siebie w domu, a ty przychodzisz z Helcią.- uśmiechnęłam się.
-Ale jak? Ja przychodzę?- spytał.
-No, Helena powiedziała, że przyjdziecie...

-------------
Tu kończę. Wybaczcie, szybko musiałam urwać... :( Znajdę czas, dodam część drugą... Wybaczcie... :(